czwartek, 30 grudnia 2010

Do Siego Roku

Cóż, kolejny rok zbliża się ku końcowi. Tradycyjnie będziemy sobie słać sms-y, dzwonić, stukać lampkami pełnymi szampana igrustnoje lub cavy i życzyć, życzyć...


Potraktujcie proszę dzisiejszy post jako moje osobiste, muzyczne, sylwestrowe tym razem życzenia. Chciałbym Wam wszystkim właśnie w takiej formie pożyczyć muzycznie wszelkiej pomyślności w tym Nowym Roku. Aby wprowadzić się i Was w dobry nastrój, poprosiłem o pomoc Bobbyego i Yo-Yo Mę (ah ta polska pisownia...):



Ci z Was, którzy znają mnie nieco lepiej, wiedzą co mi w duszy gra. Zapewne słyszeli przy okazji różnych spotkań muzykę z mojego folderu, roboczo zatytułowanego Impreza. Foldery mają to do siebie, że są dość pojemne, mój dodatkowo otwarty jest na bardzo różne rodzaje muzyki.

Z pewnością nie brakuje w nim fado. Dlaczego chyba tłumaczyć się nie muszę :)
Fado fadu jednak nierówne. Może to być fado turystyczne, słuchane przeważnie w knajpkach Bairro Alto, dokąd zaganiani są np. amerykańscy czy japońscy turyści. Muzykowanie zagłuszane tam jest stukotem sztućców i talerzy ale może to i lepiej...

Bywają jednak i takie miejsca, gdzie oderwana od kuchni kucharka potrafi zaśpiewać tak, że łzy w oczach stają! Bywa tak, że większość publiki nuci sobie piosnkę razem z artystą i granica pomiędzy widownią i sceną całkowicie się zaciera.
Mam dla Was "coś", co nagrałem podczas jednej z magicznych nocy spędzonych przy szklaneczce wina w Mesa de Frades. Nie pytajcie kto to i jaki był tytuł piosenki, bo niestety już nie pamiętam. Delektujcie się za to oryginalnym wykonaniem i odgłosami widzów stłoczonych w tej niewielkiej, wyłożonej od dołu do góry XVII-wiecznymi azulejos byłej kaplicy.

(jakość dźwięku niespecjalna bo i nagranie zrealizowane za pomocą aparatu fotograficznego :)- obrazu brak)




Maruderzy, kręcący nosami na fado, bo to za smutne, płaczliwe - posłuchajcie tego:




Moi znajomi wiedzą już, że Dulce Pontes to zdecydowanie moja ulubiona portugalska wokalistka. Trudno ją nazwać tylko i wyłącznie fadystką. Przenosi ona muzykę portugalską, w tym oczywiście fado, na nieco wyższy poziom. Ona nie odtwarza, lecz interpretuje tą muzykę na swój sposób, którzy bardzo mi odpowiada.
Posłuchajcie proszę tego:



To tradycyjna pieśń ludowa, opowiadająca o lokalnym kulcie Matki Boskiej z Almortão, miejscowości położonej w Środkowej Portugalii.

Inną, nie mniej jednak elektryzującą słuchacza wersją tej piosenki jest ta, zaproponowana przez Lula Penę:




Nie myślcie jednak, że mi w duszy tylko i wyłącznie po portugalsku gra. Co powiecie na utwór wykonany przez Lilę Downs? Piosenka, podobnie jak i sama artystka to prawdziwa mieszanka wybuchowa. Córka Anglika i Meksykanki, studiowała m.in. muzykę mariachi oraz kulturę muzyczną Olmeków czy Majów. Doskonale czuje się w jazzie czy bossa novie. Na potrzeby filmu Frida nagrała piosenkę Burn it blue.
Dość gadania o muzyce, czas na jej wysłuchanie:




Chciałem teraz przedstawić inną moją ulubioną artystkę. W poszukiwaniu jednego z utworów, wykonywanych przez nią, trafiłem na dość niezwykły duet. To tak a propos karnawałowych szaleństw, które czekają wszystkich tańczących lepiej czy gorzej, bądź jak to napisał Maciek Sowa, "tańczących inaczej" :)



Tą moją ulubioną artystką, żeby nie było wątpliwości, jest Concha Buika (choć i Nelly jest fascynującą ze wszech miar osobą). To następny przykład na to, że mieszanki (w tym także i te muzyczne) zawsze przynoszą ze sobą coś ciekawego. Flamenco, jazz, soul, do tego gorąca krew z Gwinei Równikowej no i ten głos...




No dobrze. Nie jestem fanem języka francuskiego, przyznajmy jednak, że da się go słuchać... na przykład w wykonaniu tej genialnej Szwedki, Fredriki Stahl:



Jako że "Polacy nie gęsi i swój język mają", czas przeto na moje życzenia wyrażone w polskim języku (muzycznym).

Najpierw poupajajmy się głosem AMJ:




I jak tu sie dziwić, że "uwiodła" swoim głosem Pata, Richarda, Bobby'ego a ostatnio Makoto i Tomohirę? Że nie wspomnę o moim portugalskim znajomym Beto Betuku, który zauroczony głosem Anny Marii Jopek zawiódł Ją i Marcina Kydryńskiego na Rua dos Remedios, magiczną uliczkę w Alfamie.


Kiedy zerknąłem sobie na stronę internetową jednego z najbardziej znanych współczesnych polskich kompozytorów, sam zdziwiłem się, jak płodnym jest autorem. Do gustu jakoś wyjątkowo przypadła mi muzyka, którą Michał Lorenc skomponował on do filmu "Bandyta":



Poprzednia kompozycja nie była zbyt długa, może więc jeszcze jeden, apetyczny kawałeczek, zaśpiewany w języku romskim:




Moja przygoda z muzyką następnego polskiego kompozytora zaczęła się dobrych kilka lat temu. Pisząc do niego parę słów patrzyłem na rozpościerający się za moimi oknami Atlantyk. Wspomniałem o tym w mailu. W odpowiedzi dowiedziałem się, że i on spogląda na ten sam Ocean, tyle że od drugiej strony. Właśnie wtedy zaczynał swoją amerykańską przygodę.
Napisałem do niego zauroczony właśnie tym utworem:



Zafascynował mnie pomysł Abla Korzeniowskiego- skomponowania muzyki do filmu "Metropolis" Fritza Langa z 1927 roku. Jest ona tak równie niesamowita, jak i samo dzieło Langa, zaliczane do klasyki sztuki filmowej.
Ostatnio Abel Korzeniowski przypomniał o sobie szerszej publiczności, komponując ścieżkę dźwiękową do "A Single Man", filmu Toma Forda. Został za nią nominowany do nagrody Złotego Globu.




Wierny jestem również talentowi Justyny Steczkowskiej. Oby tak znalazł się znów jakiś Ciechowski i napisał coś dla niej i to z uwzględnieniem tych nadzwyczajnych zdolności wokalnych, które niezaprzeczalnie piosenkarka ta posiada! To grzech mieć w kraju tak wielki skarb, tak bardzo - w jak najlepszym tego słowa znaczeniu - niewykorzystany. Póki co posłuchajmy interpretacji Justyny Steczkowskiej pewnej kołysanki:




Kiedy zapytałem się, cytowanego tu już Maćka Sowę, sławę krakowskiej Radiofonii, żeby poradził mi wybrać coś z repertuaru Doroty Miśkiewicz, zarzucił mnie propozycjami, gdyż jak to sam zgrabnie ujął - na ten temat mógłby "pisać, mówić, gaworzyć, opowiadać." Definitywnie uwielbia Miśkiewiczów. Bo też i jest za co...
Przyznam się, że na trzy podpowiadane mi kompozycje rodziny Miśkiewiczów, jedną z nich również wcześniej sobie wybrałem. O niej jednak za chwilę.
Teraz chciałem zaproponować Wam od razu dwie gwiazdy w jednym. W jednym utworze oczywiście, noszącym nieco matematyczny jak dla mnie tytuł - "Suspended Variation II". Oprócz najmłodszego przedstawiciela tej uzdolnionej rodziny, perkusisty Michała Miśkiewicza, na trąbce gra sam Tomasz Stanko...




W zasadzie już miałem kończyć, ale Tomasz Stańko przywołał wspomnienia. Wspomnienia tego niezwykłego (bis...please!) muzycznego spotkania:



Uwielbiam te momenty, kiedy nie wiem już czy to głos Justyny, czy trąbka Tomasza... Cudo! Nota bene - na perkusji Michał Miśkiewicz :)

Ostatnim utworem zataczamy koło- od muzyki polskiej do portugalskojęzycznej. Tą ścieżką dojdziemy do piosenki Doroty Miśkiewicz (ze słowami sekretarza Wisławy Szymborskiej, Michała Rusinka), pochodzącej z jej płyty "Caminho".



Do Siego Roku!


Janusz

wtorek, 21 grudnia 2010

Słodkiego Bożego Narodzenia

Jeśli ktoś potrafi sobie wyobrazić Boże Narodzenie bez śniegu, bądź nawet więcej- marzy o świętach bez białego puchu (mającego do siebie to, że zamienia się prędzej czy później w brudną breję), powinien zajrzeć do kraju, w którym śnieg jest wciąż jeszcze towarem deficytowym...

Portugalia z pewnością nie posiada tak silnych jak Polska czy inne kraje w tzw. Europie Północnej tradycji związanych z bożonarodzeniowymi świętami, warto jednak przyjechać tutaj również i w tym szczególnym czasie. Przy odrobinie szczęścia będzie można trafić na słoneczną pogodę z zimową, jak na portugalskie warunki temperaturą, czyli jakieś 10 -15 stopni... na plus oczywiście!

W ostatnich latach Portugalczyk mówiąc o tym święcie, myśli głównie o Bożonarodzeniowym Mieście (Vila Natal), którym obwołane zostało miasteczko Óbidos.




W swoim przewodniku "Lizbona i Środkowa Portugalia" przyrównałem je do torciku ozdobionego wisienkami. Rzeczywiście jest coś smakowitego w tej niewielkiej, położonej ok. 80 km na północ od Lizbony średniowiecznej miejscowości.
Wąskie, urokliwe uliczki, centrum okolone ogromnym murem obronnym.
O Óbidos mówiło się, iż było przechodnim prezentem ślubnym kolejnych portugalskich monarchów dla swoich małżonek. W tutejszej świątyni pod wezwaniem Świętej Marii w roku 1444 zawarli ślub 10 - letni portugalski królewicz, późniejszy król Alfons V i hiszpańska infantka Izabela - zaledwie 8 - letnia dziewczynka. W tym samym kościele podziwiać można ołtarz dedykowany świętej Katarzynie, ozdobiony pięcioma obrazami niezwykłej artystki, zwanej Józefą z Óbidos.



"Narodzenie", Josefa de Óbidos


Józefa, pół-Portugalka, pół-Hiszpanka, była jedną z nielicznych kobiet - malarek w dobie baroku. Postać sama w sobie warta szerszego zainteresowania, jednak nie mieści się ona w temacie mojego dzisiejszego blogowego opowiadania..






Zanim powrócimy do głównego tematu, czyli Świąt Bożego Narodzenia, muszę wspomnieć o innej przesympatycznej imprezie, mającej miejsce w Óbidos. Jest nią Międzynarodowy Festiwal Czekolady. Już z samej nazwy brzmi to zachęcająco, prawda?
Obszerny opis jednej z edycji, pióra Wiesława Karlińskiego, można przeczytać tutaj.
Ja tylko dodam iż w tym słodkim festiwalu biorą również udział Polacy: Elżbieta Hołowacz czy małżeństwo Defee. Ci ostatni uczestniczyli w czekoladowym konkursie kilkakrotnie, zdobywając nagrody i wyróżnienia.



Jak co roku, od końca listopada do pierwszych dni stycznia, Óbidos zamienia się w bożonarodzeniową stolicę Portugalii. Władze miasteczka z pomocą instytucji promujących turystykę i pod patronatem państwowej telewizji, organizują wielką świąteczną fetę.
Jest to wielka frajda nie tylko dla dzieci ale również i dla dorosłych. Tutaj można podpatrzeć, co ciekawego działo się na poprzednich edycjach tego wielkiego świątecznego festynu:



Oprócz wyrabianej tutaj słynnej wiśniowej nalewki z wiśni, zwanej Gininja, podawanej często w jadalnych, czekoladowych kieliszkach (pomysł do skopiowania dla naszego przemysłu cukierniczego) królują na tym festynie słodkości.


Znając upodobanie mieszkańców Portugalii do wszystkiego co słodkie, nie dziwi raczej fakt iż to właśnie słodkości wszelkiej maści grają pierwsze skrzypce na portugalskich świątecznych stołach.
Królową ciast w tym okresie jest niewątpliwie bolo rei. Jego nazwa ("ciasto króla"), wzięła się prawdopodobnie z faktu, iż pojawia się ono na stołach od 25 grudnia do 6 stycznia, czyli dnia Trzech Króli. Na królewskość ciasta wskazuje także "korona" wykonana z suchych i karmelizowanych owoców.
W cieście ukryte jest również nasionko bobu. Tradycja nakazuje, iż osoba, która je w cieście znajdzie, powinna zakupić ciasto w następnym roku a sama zostaje ciastkowym królem... Wcześniej tradycja wyglądała nieco inaczej- poszukiwano w nim małego prezentu-niespodzianki, jednak Unia Europejska w imię higieny i dbałości o całość uzębienia Portugalczyków, zakazała tego "procederu".

Przyznać się muszę, że portugalskie wypieki, oprócz kilku wyjątków nie robią na mnie wielkiego wrażenia. Są zbyt słodkie lub... zbyt tłuste. Przykładem na to ostatnie są np. Sonhos czyli marzenia. Niestety nie mają one w sobie nic z lekkości. Smażone są na głębokim tłuszczu i posypywane obficie cukrem-pudrem i cynamonem.
Dla tych, którzy chcieliby jednak spróbować tej portugalskiej specjalności, proponuję przypatrzyć się, jak robi je portugalski mistrz cukiernictwa:



A oto składniki potrzebne do wykonania tego tłustego "marzenia":
100g czekolady
50ml śmietany
180g cukru
180g mąki
6 jaj
1 cytryna
300mlwody
sól (szczypta)
olej do frytowania
mięta do dekoracji
cukier puder


W tej samej "rodzinie" ciast mieszczą się inne podobne do naszych faworków wypieki czy raczej "wysmażki"- coscorões:



Jeśli jeszcze nie macie dość, to proszę bardzo- fatias douradas, francuskie tosty po portugalsku (czyli z cynamonem):



http://www.theworldwidegourmet.com/recipes/rabanadas-portuguese-christmas/

Odchodząc nieco od tematyki bożonarodzeniowej ale pozostając przy portugalskich słodkościach, warto zatrzymać się na chwilę w miejscowości Alcobaça. To stare, cysterskie opactwo znane jest przede wszystkim jako miejsce pochówku najsłynniejszej portugalskiej pary kochanków- Pedro i Inês.

Inną atrakcją, znaną od wieków przybywającym do klasztoru podróżnikom, była zakonna gościnność a także, mające raczej mało wspólnego z zakonną zasadą ubóstwa, umiłowanie do wyszukanych potraw i trunków. Nawet czołowy ekscentryk swoich czasów, angielski pisarz William Beckford (1760-1844), nie potrafił ukryć zdumienia tym, czego doświadczył podczas swojej wizyty w tym klasztorze, pisząc w pamiętniku, iż życie tutaj to nieustający korowód "ciągłego obżarstwa (...), oparów trunku i kadzidła (...), tłustych włóczących się mnichów i wymuskanych braci zakonnych o rozpustnych spojrzeniach(...)."
Ciekawy opis, prawda?

Mnichów nie ma w klasztorze od roku 1834, kiedy to nastąpiła kasacjach wszystkich zakonów w całej Portugalii. Powraca się jednak do tradycji zakonnych specjałów, urządzając raz do roku pokaz klasztornych smakołyków - Mostra de Doces Conventuais.

Jeśli chodzi o mnie, to urzekają mnie przede wszystkim swoimi wdzięcznymi nazwami: papos-de-anjo (brzuszki aniołka), beijos-de-frade (zakonne buziaczki), orelhas-de-abade (uszy opata), barrigas-de-freira (brzuszki zakonnicy) czy choćby moje ulubione baba de camelo (ślina wielbąda) :)

Głównymi składnikami większości z tych "zakonnych" słodkości są cukier i jajka a w zasadzie to żółtka. Bardzo dużo jednego i drugiego. Zresztą spójrzcie sami:



Przepisy na te słodkości o przedziwnych nieraz nazwach, powstawały przeważnie w żeńskich klasztorach. Motywem do ich wymyślania była w zasadzie nuda, na jaką cierpiały zamknięte tam niekoniecznie z własnej woli panny z bogatych domów. Dwa główne składniki - jaja i cukier - klasztory dostawały jako tradycyjne "co łaska" za odprawiane modły w zamawianych prywatnych intencjach. Napływające od XVI w. szerokim strumieniem z Nowego Świata korzenne przyprawy zachęcały do wymyślania coraz to nowych przepisów na osładzanie sobie klasztornej monotonii.

Mnisi z Alcobaçy dysponowali nie tylko produktami rolnymi z ziem, które były ich własnością oraz drogimi przyprawami, składanymi im w podzięce za modły. Wszystkie te wymyślne potrawy spożywali w przepięknym refektarzu a przyrządzali je w kuchni gigantycznych wprost rozmiarów. Dość powiedzieć, iż przez jej środek przepływał w specjalnie dla niego zbudowanym kamiennym korycie strumień, który dostarczał im świeżej wody i ryb!
Zbudowany w tym pomieszczeniu kominek wysoki jest na 25 m! Przy kamiennych stołach mogło zasiąść na raz nawet kilkuset mnichów. Nie powinno to nikogo dziwić, gdyż w czasach swojej świetności rezydowało tu podobno 999 pobożnych braciszków, wznoszących modły 24 godzinę na dobę.



Na jednej ze ścian refektarza znajdują się bardzo wąskie drzwi. Legenda mówi, iż ci mnisi, którzy nie potrafili się przez nie przecisnąć, kierowani byli na przymusową dietę. Bardziej jednak zgodny z prawdą wydaje się fakt, iż otwór ten służył raczej do wydawania pożywienia okolicznym ubogim mieszkańcom.
W każdej legendzie tkwi jednak jakieś ziarenko prawdy. Przywołany przeze mnie już raz William Beckford, zapisał przecież w swoich wspomnieniach, że "Alcobaça to "największa świątynia otyłości w całej Europie" !





Ostatni rzut oka na klasztor:



Zdaję sobie sprawę z tego, iż mówiąc o typowych daniach podawanych podczas portugalskiej Wigilii czyli Consoada, nie wspomniałem o innych, ważnych potrawach, takich jak np. gotowane bacalhau, ciecierzyca, pieczona koźlęcina czy faszerowany indyk. Wszystkie te potrawy występują z różnym natężeniem w zależności od regionu w całej Portugalii.

Życzę wszystkim Szczęśliwych (i oczywiście słodkich!) Świąt Bożego Narodzenia, czyli Bom Natal!

czwartek, 9 grudnia 2010

Podróżą do Lizbony

Chciałem zachęcić wszystkich do zajrzenia do grudniowego wydania Podróży. Oprócz wielu, jak zwykle ciekawych artykułów, można w nich znaleźć również mój opis kilku interesujących miejsc w mieście nad Tagiem :)

Ten mały artykuł nosi tytuł "Lizbona. Siesta w środku zimy". Chciałem Was przekonać, że Lizbona jest dobra na wszystko i ... na każdą porę roku!

Życzę przyjemnej lektury.

Janusz

piątek, 26 listopada 2010

Portugalskie opowiastki

Karmelici- historia Portugalii w pigułce, czyli o rycerzu, który został świętym.


Zwiedzając Lizbonę, trudno nie zauważyć górujących nad nią malowniczych ruin kościoła karmelitańskiego. Ten niegdyś podobno najpiękniejszy i najbogatszy kościół Lizbony, zburzony został, podobnie jak większość miasta, przez trzęsienie ziemi w 1755 r.
W odróżnieniu od innych budowli, nie został jednak odbudowany. Na jego miejscu nie postawiono także innych zabudowań. Postanowiono, iż ruiny pozostaną widocznym świadectwem największej tragedii w dziejach tego miasta.

Historia tego miejsca związana jest nierozerwalnie z osobą jego fundatora, Nuno Álvares Pereiry.























Był on jednym z przyjaciół przyszłego króla, Jana Dobrego, któremu pomógł w dojściu do tronu. Klasztor i kościół karmelitów został zbudowany w podzięce za wygraną bitwę pod Aljubarrotą (1385 r.), w której to połączone siły portugalsko - angielskie rozbiły wojska Kastylijczyków, roszczące sobie pretensje do portugalskiego tronu.

Król Jan był założycielem nowej dynastii Avis, panującej w Portugalii przez następne 200 lat. Jego wierny sługa Nuno, kilkanaście ostatnich lat swojego życia spędził w ufundowanym przez siebie klasztorze. Wstąpił do zakonu, gdzie znany był jako brat Nuno od Najświętszej Marii. Wyróżniał się podobno bogobojnym życiem, pomagając biednym, chorym a zwłaszcza dzieciom. W roku 2009 został nawet kanonizowany.
Zanim poświęcił się jednak służbie bożej, zdążył spłodzić córkę, której jeden z potomków został założycielem ostatniej portugalskiej dynastii królewskiej, Braganza...




Hiszpański zabójca na lizbońskim Akwedukcie

Niewątpliwie jedna z solidniejszych budowli w Lizbonie. Przetrwała nawet potworne trzęsienie ziemi w 1755 r. Ma 18 km długości, 109 łuków, z czego 35 wysokich na 65 m i szerokich na 28 m.
Lizboński akwedukt dostarczał wodę Lizbonie nieprzerwanie od 1748 do 1967 r. Jako budowla o największych kamiennych łukach, znalazł nawet swoje miejsce w Księdze Rekordów Guinessa.

Z Akweduktem związana jest również mroczna historia, nadająca się na kolejny odcinek przygód Sherlocka Holmesa. Akwedukt od zawsze wykorzystywany był również jako ciąg spacerowy. W XVIII w dwór królewski przemieszczał się tędy z pałacu w Queluz do pałacu w Mafrze. Również mieszkańcy Lizbony skracali sobie drogę, wybierając przejście prostym „traktem akweduktowym”, zamiast wdrapywać się na kolejne lizbońskie wzgórza.

W pierwszej połowie XIX w. Nastąpiła jednak dziwna eskalacja zgonów w pobliżu Akweduktu. Początkowo składano ją na karb samobójców, szukających efektownego miejsca na rozstanie się z życiem. Kiedy jednak w roku 1837 odnotowano 37 takich przypadków, policja wzięła się ostro do roboty i odkryła, iż powodem tych masowych śmierci jest morderca – rabuś.
Mieszkający w Lizbonie Hiszpan, Diogo Alves, wszedł w posiadanie kluczy, którymi na noc zamykano przejście przez Akwedukt. Rabował przechodniów a ich ciała zrzucał z najwyższych łuków Akweduktu, pozorując samobójstwo.
Został on w roku 1841 pojmany, osądzony i stracony. Odciętą głowę naukowcy zabrali celem badań medycznych, mających wyjaśnić przyczynę popełnienia przez Hiszpana takiej ilości zbrodni. Podobno do dziś, zakonserwowana w formalinie, znajduje się w zbiorach Muzeum Medycyny w Lizbonie..


Warto obejrzeć - reportaże o lizbońskim akwedukcie i systemie podziemnych korytarzy wchodzących w skład dawnych miejskich wodociągów (w j. portugalskim, jednak obrazy mówią same za siebie)

Aqueduto das Águas Livres



Reservatorio da Patriarcal



Jedną ze składowych części tego skomplikowanego systemu korytarzy i pomieszczeń jest tzw. Chafariz do Vinho, w którym to obecnie mieści się jedna z najbardziej znanych lizbońskich winotek.
Przeczytajcie, co o niej pisze The New York Times



Lizbońska apokalipsa

1 listopada 1755 roku.
Dzień był słoneczny, bez chmur na niebie. Wszędzie zapalano świece i oliwne kaganki, jak zwykle czcząc w ten sposób dzień Wszystkich Świętych. Kościoły pękały w szwach- wszak rozpoczynał się się 40 dniowy okres odpustów.
O 9.40 następuje pierwszy potężny wstrząs, zaraz po nim przychodzi kilka następny, równie silnych. Domy zaczynają się zapadać a w centrum Lizbony powstają w ziemi rozstępy szerokie nawet do 5 m.
W sumie trzęsienie trwało około 8 i pół minuty, powodując niewyobrażalną katastrofę. Lizbona leży w gruzach, a miasto ogarnia inny żywioł- ogień. W kilka sekund ruiny- w dużej mierze również drewniane, zostały pochłonięte przez morze ognia z topiącego się wosku, wypływającego z setek lizbońskich kościołów. Niebo spowite było gęstymi oparami dymu i siarki. W kościołach w ciągu kilku zaledwie minut zginęło bądź zostało uwięzionych tysiące modlących się ludzi.
Ci którzy przeżyli, kierowali się w stronę największego placu Lizbony, położonego przy rzece. Niestety tego dnia wszystkie żywioły sprzysięgły się przeciwko Lizbończykom... Wody Tagu zaczęły się w pierwszej chwili cofać, aby za moment powrócić w formie tsunami. Fala o wysokości 20 metrów wtargnęła na 250m w głąb miasta niszcząc to, czego nie zburzyło trzęsienie i nie strawił ogień.
Jedynym pasującym słowem do tego co się wtedy działo jest apokalipsa.

W tym tragicznym dniu zginęło około 90 tysięcy ludzi, zniszczeniu uległa większa część Lizbony.
Ogień trawił miasto przez prawie 6 dni i nocy a dym widoczny był nawet w odległym o 60 km mieście Santarem. Świadkowie pisali iż ulicami spływały w kierunku Tagu rzeki... złota, topiącego się ze zdobień kościołów i pałaców.
Ogrom nieszczęścia wywoływał u ludzi eksplozję złych emocji, niejednokrotnie tłumionych przez całe życie. Słudzy i niewolnicy rabowali i zabijali swoich panów. Bandy złoczyńców i zabójców, zbiegów z więzień, plądrowały zrujnowane domostwa i terroryzowały tych którzy przeżyli katastrofę.



Lizbonę, jaką widzimy obecnie, zawdzięczamy w zasadzie w całości wizji królewskiego kanclerza, markiza de Pombal. Zapewne z dumą patrzy na „swoje miasto” z ogromnego pomnika, jaki został ustawiony na rondzie, noszącym oczywiście jego imię.


Święty Antoni Padewski czy Lizboński...?

Do kogo wzdychamy, kiedy zgubimy jakiś przedmiot, bądź kiedy zaginie ktoś z naszych bliskich..? Oczywiście do św. Antoniego! Padewskiego naturalnie. Wbrew pozorom, nie pochodzi on jednak z włoskiego miasta Padwy. Fernando Martim de Bulhões e Taveira Azevedo, jak można przypuszczać po przydługawym nazwisku, pochodził z szacownej ale ... portugalskiej rodziny.
W roku 1219 został kapłanem a dzięki spotkaniu ze św. Franciszkiem i swoim zdolnościom oratorskim, został mianowany głównym kaznodzieją zakonu franciszkańskiego. Cieszący się już za życia sławą świętego, po swojej śmierci został błyskawicznie kanonizowany. Ówczesny papież potrzebował na to zaledwie...jednego roku!

Pomimo iż oficjalnym patronem Lizbony jest św. Wincenty, to jednak w rzeczywistości św. Antoni na stałe zagościł w sercach Lizbończyków. Dają temu wyraz w największym lizbońskim święcie, mającym miejsce raz w roku, 12 czerwca. W noc z 12 na 13 czerwca Lizbona nie śpi. Wszyscy wychodzą na ulice i bawią się do białego rana.






Pieprzowy klasztor za 5%

13 grudnia 2007 w krużgankach klasztoru w Belém, oświetlonych jak zwykle przez przepiękne słońce, podpisany został akt kładący podwaliny pod zwierającą swoje szyki Unię Europejską.

510 lat wcześniej w leżącej nieopodal kapliczce modlił się wyruszający w podróż swego życia Vasco da Gama. Wrócił z niej opromieniony sławą człowieka, który jako pierwszy opłynął Afrykę, odnajdując morską drogę do Indii. Czyn ten przyczynił się do szybkiego rozwoju portugalskich kolonii i co za tym idzie, do bogactwa napływającego szerokim strumieniem do Portugalii.



Jego niebagatelną częścią były przychody z handlu towarem wydającym się dzisiaj rzeczą dość banalną- do kupienia w każdym sklepie spożywczym...
Chodzi oczywiście o przyprawy- pieprze, goździki, cynamon. To właśnie dzięki 5 % podatkowi nałożonemu przez ówczesnego króla, Manuela I, w dużej mierze sfinansowano ten absolutnie unikalny w skali europejskiej zabytek. Przez kilkadziesiąt lat, owe pięć procent, będące równowartością 70 kg złota, nieprzerwanie zasilało kasę budowy klasztoru zakonu Hieronimitów i jednocześnie panteonu królewskiego rodu Avis.
We jego wnętrzach, tuż obok narodowego wieszcza Portugalii Luísa de Camões, ustawiony został również imponujący pomnik wielkiego podróżnika, Vasco da Gamy.


Wirtualna wizyta w Klasztorze (zachęcam do oglądnięcia, naprawdę robi wrażenie)

czwartek, 2 września 2010

Nowa płyta Beto Betuka- Kurek na wietrze czyli Catavento


9 września ujrzy światło dzienne najnowsza płyta Beto Betuka - Catavento.


Znajdziemy na niej dwie kompozycje z muzyką Beto Betuka, zaśpiewane przez Annę Marię Jopek. Jedną z nich, piosenkę Niema już poznaliśmy. Druga z nich zatytułowana jest Rua dos Remédios. Opowiada o jedynej w swoim rodzaju alfamskiej ulicy, będącej prawdziwym remedium na skołatane dusze, zwłaszcza przybyszów z naszej, ciągle zabieganej części Europy.

Inną murowaną kandydatką na przebój, jest kompozycja wykonana
przez Dulce Pontes, divę portugalskiej sceny muzycznej i jedyną artystkę, której nagranie wspólnej płyty zaproponował sam Ennio Morricone.
Ta krótka historia o życiu, opowiedziana jest w trzech muzycznych językach: portugalskim z dźwiękami fado, kabowerdyjskim z pobrzmiewającym cavaquinho oraz gorącymi rytmami samby.

Innym, nieco ryzykownym pomysłem było połączenie Chopinowskiej kompozycji z brazylijskimi rytmami, jednak Beto Betuk w mistrzowski sposób odnalazł się w tych, wydawałoby się, dwóch zupełnie różnych
tradycjach muzycznych. Jest to jego ukłon w stronę wkładu Polski
do muzyki światowej.

Oprócz tego na płycie „Catavento” odnaleźć możemy kompozycję legendarnego brazylijskiego muzyka –Ivana Linsa, którego Beto jest serdecznym przyjacielem, a także kompozycje wykonywane przez Anę
Lains
– wschodzącą gwiazdę fado oraz brazylijską piosenkarkę Danielę
Procopio
.

Płyta ta, doskonała od strony muzycznej będzie dodatkowo opatrzona autorskimi zdjęciami i opisami innego przyjaciela Beto Betuka – Marcina Kydryńskiego.
Powstały one podczas ich wspólnych wędrówek po malowniczych zaułkach
Alfamy, arabskiej części Lizbony, oraz w Ajuda, blisko lizbońskiej
rezydencji portugalskich królów, której to kościół zwieńczony
jest wiatrakiem w postaci kurka na wietrze (w języku portugalskim
„Catavento”).
Symbolizuje on różnorodność i wrażliwość Beto Betuka na wpływy muzyki z różnych części świata, w tym również muzyki z naszego kraju.


01. Boa Nova feat. Daniela Procópio i Ivan Lins

(muzyka: Beto Betuk & Ivan Lins // słowa: Celso Viáfora)

02. Fado Morna de Cirandaia feat. Dulce Pontes

(muzyka: Beto Betuk // słowa: Dulce Pontes)

03. Niema feat. Anna Maria Jopek

(muzyka: Beto Betuk // słowa: Anna Maria Jopek )

04. Soraya Kê Xamá

(muzyka i słowa: Beto Betuk)

05. Sob o Céu de Lisboa

(muzyka i słowa: Beto Betuk)

06. Águas Livres

(Beto Betuk)

07. Embalar

(Filipe Lucas)

08. Rua dos Remédios feat. Anna Maria Jopek

(muzyka: Beto Betuk // słowa: Marcin Kydrynski)

09. Quase Haikai feat. Ana Laíns

(muzyka: Beto Betuk // słowa: Celso Viáfora)

10. O meu Catavento

(Beto Betuk)

środa, 11 sierpnia 2010

Królowie i szpiedzy na portugalskiej Rivierze, czyli Estoril, jakiego nie znacie.








Co wspólnego może mieć James Bond z obecnym królem Hiszpanii czy Ignacym Janem Paderewskim? Aby poznać odpowiedź na to pytanie, należy udać się na sam kraniec Europy...

Historia Estoril, portugalskiego kurortu położonego nieopodal Lizbony jest doskonałym materiałem na fascynujący film fabularny, opowiadający o czasach drugiej wojny światowej, kiedy to Portugalia była jednym z nielicznych europejskich państw zachowujących neutralność.

Fakt ten spowodowany był z pewnością wieloma różnymi czynnikami, spośród których można wymienić m.in. przebiegłość i wyrachowanie polityczne rządzącego wówczas żelazną ręką, dyktatora António de Oliveira Salazar.
Nie opowiedział się on po żadnej ze stron ówczesnego konfliktu, pozostając wierny paktowi o nieagresji i pomocy zawartej pomiędzy Portugalią i Anglią w ...1377 r. To dzięki niemu Anglicy pomogli Portugalczykom wydobyć się z politycznego chaosu, jaki zapanował w Portugalii po wygaśnięciu panującej dotąd dynastii burgundzkiej. Przyszli jej z pomocą również po inwazji Napoleona w 1807 r.
Neutralność Portugalii podczas II wojny światowej była więc kontynuacją tego, chyba najstarszego, politycznego paktu w Europie.

Ten jednak, kto sądziłby iż Salazar w wyraźny sposób sprzyjał tylko jednej ze stron, myliłby się bardzo. Wolfram, cenny surowiec, niezbędny w przemyśle zbrojeniowym, a występujący na północy Portugalii, sprzedawał zarówno aliantom, jak i nazistom. Tym pierwszym udostępnił także lotnisko na Wyspach Azorskich, zaś tajnym służbom Hitlera pozwolił na ich całkowicie bezkarne działanie na terenie całego państwa portugalskiego.

W takim oto czasie w Estoril, nadmorskim kurorcie będącym przed wojną jednym z ulubionych miejsc wypoczynku europejskiej arystokracji, miał miejsce pasjonujący spektakl. W tutejszych hotelach, m.in. w Hotel Palácio, ścierali się ze sobą m.in. agenci niemieckiej Abwehry ze swoimi brytyjskimi odpowiednikami z MI6.

W atmosferze pozornej zabawy i blichtru w pobliskim kasynie w Estoril rozgrywały się pomiędzy nimi prawdziwe podjazdowe wojny. To właśnie tutaj z niemieckimi agentami grał (i niestety przegrywał...) szpieg Jej Królewskiej Mości, Ian Fleming. I to najprawdopodobniej właśnie tutaj narodził się pomysł napisania przygód Jamesa Bonda. Pierwsza z z całego cyklu nosiła tytuł "Casino Royal", czyli Królewskie Kasyno.
Trudno o bardziej adekwatną nazwę dla miejsca, w którym bywała arystokracja całej Europy, łącznie z królewskimi rodzinami (o których za chwilę).

Wyborną zabawę bywalcom kasyna zapewniała m.in. fenomenalna piosenkarka i tancerka Josephine Baker. Rozrywka, której dostarczały jej występy, była jednak tylko przykrywką dla tajnych informacji, przemycanych w partyturach jej piosenek. Wiadomości zapisane sympatycznym atramentem na jej partyturach przewoziła z Maroka, będącego wówczas pod protektoratem francuskiego państwa Vichy, do Lizbony właśnie. Pomagała w ten sposób w komunikacji rodzącego się właśnie francuskiego ruchu oporu generała de Gaulle'a z wywiadem brytyjskim. Ślad po jej pobytach w Lizbonie dostrzec można m.in. w istniejącej do dzisiaj restauracji Primaveira na Bairro Alto. Wśród wielu fotografii sław, które odwiedziły to miejsce, jest również przedstawiająca samą Josephinę Baker...

Aby uświadomić sobie strategiczne położenie Portugalii w tym czasie, trzeba pamiętać, iż kraj ten położony jest przecież na zachodniej rubieży Europy. Z portu w Lizbonie prowadziła najprostsza droga dla wielu uciekinierów, zwłaszcza pochodzenia żydowskiego ale nie tylko, do kraju wymarzonej wolności - USA.

Klimat tamtych lat doskonale oddaje w swojej powieści "Noc w Lizbonie" Erich Maria Remarque. W sugestywny sposób odmalował on dantejskie sceny potajemnych rozmów i negocjacji umęczonych hitlerowskim terrorem ludzi, dobijających targów odnośnie swojej ucieczki z gorejącego europejskiego kontynentu.
Warto także sięgnąć po powieść "Śmierć w Lizbonie" autorstwa Roberta Wilsona. Umiejętnie połączone są w niej wątki współcześnie rozgrywającej się zbrodni z mającą z nimi bezpośredni związek historią dotyczącą handlu wspomnianym już wolframem w czasie II wojny światowej.

Do Lizbony i Estoril pierwsi uciekinierzy przybywali zresztą już przed wybuchem II wojny światowej. Przewinęły się tutaj takie postaci jak: kompozytor Bela Bartok, malarze Marc Chagall i Max Ernst.
W hotelu Atlântico w Estoril w grudniu 1940 r., przed swoim odjazdem do Ameryki, mieszkali m.in. słynny reżyser Jean Renoir oraz autor "Małego Księcia", Antoine de Saint-Exupéry. Ten ostatni przyrównał siebie i tysiące innych uciekinierów, zatrzymujących się w Estoril w drodze do Ameryki do "(...) zoo, w którym zamknięci jesteśmy niczym zwierzęta z gatunku zagrożonego wyginięciem".

Wcześniej zajrzeli tu także dramaturg i pisarz, Stefan Zweig. Tymczasowo pomieszkujący w Estoril i Lizbonie, w oczekiwaniu na amerykańską wizę do Brazylii, w której zresztą kilka miesięcy później zakończył swoje życie.
Na tą portugalską "Rivierę" zajrzał także tuż przed II wojną światową prekursor psychoanalizy, Zygmunt Freud.


Jednym z polskich akcentów w Estoril, była jesienią 1940 roku wizyta Ignacego Jana Paderewskiego. Spędził on kilkanaście dni w Portugalii przed swoim wyjazdem do USA, gdzie w ciągu ostatnich miesięcy swojego życia (zmarł w czerwcu 1941 r.) w imieniu polskiego rządu na uchodźctwie, starał się o pomoc rządu USA.

Inna fascynująca opowieść dotyczy działających w Estoril i Lizbonie byłego wiceministra spraw zagranicznych, Jana Szembeka oraz tajemniczej postaci pułkownika Jana Kowalewskiego, będącego w centrum wydarzeń związanych m.in. z tajemnicą Enigmy... Podobnie zresztą, jak i Ludomira Danielewicza, jednego z konstruktorów tej maszyny szyfrującej Enigma...

O tym jednak, jak również o królewskich lokatorach Estoril, w następnej części opowieści o Costa do Sol (Wybrzeżu Słońca) czyli portugalskiej Rivierze.


koniec części pierwszej

sobota, 24 lipca 2010

Chorinho wcale nie do płakania







Jedno z tych klimatycznych miejsc w Lizbonie, o których turyści wpadający tu na parę dni raczej nie wiedzą. A szkoda...

Zaledwie 3 min spacerkiem od katedry, w każdy wtorek (od 22.30) w siedzibie Lusitano Clube celebrowany jest jedyny w swoim rodzaju seans taneczno-muzyczny.

Gwiazdą wieczoru niezmiennie jest zespół Roda de Choro. Miejsce koncertów przez kilka ostatnich lat zmieniało się parokrotnie. Za każdym razem były to niezwykle klimatyczne punkty na muzycznej mapie Lizbony. Poniżej prezentuję Wam kilka zdjęć wykonanych podczas koncertów Roda de Choro.

Lusitano Clube, na co dzień coś w rodzaju osiedlowego klubu, leży w jak to sobie samozwańczo nazwałem, "lizbońskim muzycznym trójkącie". W promieniu kilkunastu metrów znajdują się bowiem jeszcze dwa niezwykłe muzyczne lokale: klub jazzowy - Ondajazz i jedna z najbardziej luksusowych w Lizbonie restauracja fado - Clube de Fado.

Można więc zaplanować sobie oryginalny muzyczny wieczór/noc- zacząć kolacją w Clube de Fado, potem przejść do Clube Lusitano a następnie do rana zabawić w Ondajazz...


Gra się...



... z przyjaciółmi i dla przyjaciół...


...ze skupieniem...


...tak, że palców nie widać...


...z przytupem...










































...na instrumentach dętych...


...szarpanych...










































...i na harmonii.


Wracając z tych nocnych, muzycznych atrakcji czekają na Was m.in. takie widoki...





























































Użyteczne linki:
strona Roda de Choro
blog Roda de Choro
Inni o Roda

Próbka twórczości Roda de Choro



Więcej o muzycznych atrakcjach Lizbony tutaj

niedziela, 11 lipca 2010

Golfowe zagłębie

Region wokół Lizbony to prawdziwe zagłębie golfowe.

Pomiędzy górami Sintra i Oceanem Atlantyckim, zaledwie 35 min jazdy samochodem od stolicy, położonych jest kilka większych i mniejszych pól, organizowane są międzynarodowe zawody golfowe oraz szkoły dla początkujących.


View Larger Map

Na Costa do Estoril, natura wybitnie sprzyja temu sportowi. Najlepsi światowej klasy projektanci wykorzystali do maksimum atrakcyjne położenie terenu.
Również łagodna pogoda powoduje, iż można tu grać w golfa praktycznie przez cały rok.

W roku 2007 Lizbońskie Wybrzeże Golfowe uznane zostało przez IAGTO (Światowe Stowarzyszenie Turystyki Golfowej) za najlepiej zorganizowany region golfowy Europy.

Najnowszym obiektem, jaki powstaje w tym miejscu, jest ultranowoczesny Hotel Oitavos. Jego otwarcie przewidywane jest na wrzesień tego roku.
Swoją drogą doskonale zrobiony spot reklamowy!



Położenie zarówno 18- dołkowego pola golfowego Oitavos Dunes (dł. 6303 m, par 71) , jak i hotelu jest naprawdę niespotykane na skalę światową. Umiejscowione na wysuniętym najbardziej na zachód krańcu Europy, zapewnia graczom niezwykłe widoki na Atlantyk oraz Góry Sintra (live camera).

Hotel nawiązuje swoją architekturą do budynku Klubu i Restauracji.


Właścicielem kompleksu jest rodzina portugalskiego milionera, António de Sommer Champalimaud, w swoim czasie najbogatszego człowieka w Portugalii. Za nadzwyczaj przyjazne podejście do środowiska naturalnego, pole Oitavos Dunes odznaczone zostało jako drugie na świecie i do tej pory jedyne w Europie, nagrodą Certified Gold Audubon Signature Sanctuary.

Oto niektóre z zawodów, jakie miały miejsce w Oitavos Dunes:

* Portugalia Open (European PGA Tour), 2009 (zwycięzca: Michael
Hoey)
* 88 miejsce w rankingu najlepsze pole golfowe Magazynu Golf, 2009
* Portugalia Open (European PGA Tour), 2008 (zwycięzca Gregory Bourdy)
* Portugalia Open (European PGA Tour) , 2007 (zwycięzca: Pablo Martin)
* Ladies European Tour 2006 (zwyciężczyni: Stephanie Arricau)
* European Seniors Tour 2006 (zwycięzca: Carl Mason)
* Portugalia Open, European Tour 2005, 2006 (zwycięzca: Paul Broadhurst)
* European Seniors Tour 2005, 2004, 2003
* European Challenge Tour 2008
* Europro Tour 2002, 2004



Jest ono jednym z dwóch pól golfowych w Europie zaprojektowanych przez znanego w Ameryce Arthura Hillsa.

Dla tych, który chcieliby przed przyjazdem tutaj zobaczyć, jak może wyglądać ich gra i jak wygląda poszczególnych 18 dołków, radzę obejrzeć doskonałą animację "Dołek po dołku".
Zainteresowanych opiniami grających na tym polu, odsyłam tutaj.

Zaprojektowany przez Roberta Trent Jonesa Seniora kompleks Quinta da Marinha, zajmuje powierzchnię 110 ha. Położony jest na płaskim terenie i otoczony lasami piniowymi. Do dyspozycji graczy jest 18-dołkowe pole (PAR 71, długość 5870 m).



Niewątpliwie największą sławą cieszy się dołek numer 13. Położony na pochyłej powierzchni na końcu urwiska, wymaga doświadczenia i precyzji. Przy zbyt mocnym uderzeniu piłeczka wyląduje w ... Atlantyku :).
Emocji dostarcza także pole numer 10, otoczone przez jezioro.



Pole golfowe „Quinta da Marinha” bylo w roku 1988 gospodarzem „Quinta da Marinha Ladies Masters” (European Professional's Women's).

W październiku 2002 miał tutaj miejsce PGA Seniors Tour Championship. Jego zwycięzcą został Denis Durnian.

Od roku 2007 organizowane są tutaj turnieje „European Challenge Tour”.

Dla chcących pozostać jak najbliżej pola golfowego, Quinta da Marinha oferuje również 5 gwiazdkowy hotel ze SPA, basenami, siłownią i kortami tenisowymi.

Dla tych, którzy wolą zamieszkać w prywatnych apartamentach, można polecić znajdujące się w okolicy luksusowe zamknięte osiedle Vila Bicuda Cascais, gdzie zawsze można wynająć mieszkanie na czas pobytu na polu golfowym.


Warto zadbać o wypożyczenie samochodu na czas pobytu, gdyż kompleks położony jest poza centrum Cascais. Zwłaszcza, że okolice sprzyjają wycieczkom.
Niedaleko położona jest Sintra, interesująca miejscowość, z wieloma zabytkami, m.in. dwoma królewskimi rezydencjami oraz oryginalnymi posiadłościami ziemskimi otoczonymi rozległymi ogrodami (Quinta Regaleira czy Monserrate).

Penha Longa jest trzecim najważniejszym polem golfowym w tej okolicy. Jego położenie jest równie spektakularne, jak pozostałych dwóch- u stóp Gór Sintry, z widokiem na wybrzeże Cascais i Estoril, jest częścią Parku Naturalnego Sintra Cascais.



Do dyspozycji graczy są dwa pola golfowe: Penha Longa Atlantic Golf (18-dołkowe, par 72, długość pola 6.290 m) i Penha Longa Monastery Golf (9-dołkowe, par 35, długość 2588 m).
Oba zaprojektowane przez Roberta Trenta Jones Juniora, należą do jego ulubionych pól golfowych.

Na terenie obejmującym swoim zasięgiem 150 ha, położony jest również 5-gwiazdkowy hotel ze wszelkimi udogodnieniami.

Jednym z nich niewątpliwie jest doskonałe SPA- zerknijcie sobie na wideo:





W samym Estoril znajduje się także 18-dołkowe pole golfowe, jedno z najstarszych, bo założone już w 1936 roku. Jego właścicielem jest historyczny Hotel Palacio.
W czasie drugiej wojny światowej był on miejscem potyczek agentów państw alianckich i hitlerowskich. "Zagrał" zresztą w jednym z filmów z Jamesem Bondem.



W Estoril znajduje się również "Szkoła Golfa". Idealne miejsce dla tych, którzy chcą zacząć swoją naukę z golfem, bądź doskonalić swoje umiejętności. Daniel Grimm, niemiecki trener, członek PGA gwarantuje wysoką jakość świadczonych tu usług.


Zainteresowanych tematem golfa w okolicach Lizbony proszę o kontakt (kliknij "napisz do mnie") - chętnie odpowiem na pytania dotyczące regionu, w którym spędziłem dobrych kilka lat.
Byłbym także wdzięczny za komentarze tych, którzy już być może odwiedzili opisane przeze mnie miejsca..

sobota, 3 lipca 2010

Winny zawrót głowy

Niejednokrotnie zastanawiałem się, gdzie ulotniła się żyłka handlowa, fantazja i rozmach, z jaką dawni Portugalczycy prowadzili swoje interesy na całym w zasadzie świecie?

Każdy, kto spędził choć trochę czasu w Portugalii, przyzna, że kraj ten produkuje doskonałe i do tego zdecydowanie wyróżniające się wina. I co? Kto o nich wie oprócz samych tubylców i w zasadzie garstki entuzjastów poza jej granicami?
Żeby było jasne- nie mówię tutaj o sztandarowych produktach portugalskich winnic- porto czy maderze. Chodzi mi o te czerwone i białe(o zielonych napisałem już co nieco).

Nie ukrywam, że podczas mojego dość długiego pobytu w tym jak najbardziej winnym kraju, zakochałem się po uszy w portugalskich winach. I to zarówno w fantastycznych vinho da mesa za 1,50 € za butelkę, jak również i w tych "nieco" droższych.

Spędziłem także kilka lat we Francji (w pobliżu hiszpańskiej granicy) i tam także niejedno wino wypiłem- zarówno francuskie, jak i hiszpańskie.
Teraz w Polsce poznaję wina z Nowego Świata i mogę ze spokojem powiedzieć, że gdyby Portugalia (czyt. producenci) przeznaczyła choć ułamek sumy, którą na promocję swoich win wydają np. Hiszpanię, mogłaby zyskać w Polsce naprawdę całkiem wdzięczny rynek zbytu.

Ma ona bowiem do zaoferowania to, czym przeciętny polski entuzjasta wina jest zainteresowany- dobrą jakością za bardzo przyzwoitą cenę.


Nieraz byłem świadkiem następującej sceny w portugalskich marketach w dziale winnym: totalnie zagubiony turysta stojący przed półkami uginającymi się od lokalnych win, wodzący błędnym wzrokiem po etykietkach w języku, którego przecież i tak nie zna...

Najczęściej kończyło się to czymś na kształt wyliczanki "na które padnie, na to bęc". W najlepszym razie pytaniem do sprzedawcy.

Chciałbym więc zaproponować moją, jak najbardziej subiektywną listę win, które osobiście "przetestowałem" i które mogę z czystym sumieniem polecić innym.

Dodam, że ich cena w stosunku do jakości będzie dla Was bardzo przyjemnym zdziwieniem. Nie znajdziecie tutaj win droższych niż 15 €.

Nie jest to żaden ranking, kolejność win jet przypadkowa.

Jeśli ktoś "upolował" jedno z tych win w polskich sklepach, proszę dać znać gdzie mu się to udało :)


nazwa wina/producent/region


Wino czerwone (Vinho tinto)



- Montes Claros/ Adega Cooperativa de Borba/ Alentejo/

- Pasmados 2005/ José Maria da Fonseca/ Terras do Sado/

- JP Azeitão Tinto/ Bacalhoa Vinhos/ Azeitão/

- Luis Pato Vinhas Velhas / Adega Luís Pato/ Beiras/

- Versus/ Vinhos Andrade de Almeida / Beiras/

- Quinta da Alorna/ Quinta da Alorna Vinhos/ Ribatejo/

- Castelo d'Alba/ Reserva 2006/ VDS/ Douro/

- Crasto Douro/ Quinta do Crasto/ Douro/

- Quinta de Pancas/ Companha das Quintas/ Estramadura/

- Periquita/ José Maria da Fonseca Vinhos/ Terras do Sado/

- Dona Ermelinda 2005/ Casa Ermelinda Freitas/ Terras do Sado/

- Falcoaria/ Casal Branco/ Ribatejo/

- Cabeça de Burro/ Caves Vale Rodo/ Douro/

- Vila dos Gamas/ Adega Cooperativa da Vidigueira/ Alentejo/

- Casa Cadaval Trincadeira/ Vinhas Velhas/ Casa Cadaval/ Ribatejo /


Wina białe




- Adega de Pegões Branco/ Adega de Pegões/ Terras do Sado/

- Bons Ares/ Ramos Pinto Quintas/ Douro/

- Fonte do Nico/ Cooperativa Agrícola de Santo Isidro de Pegões/ Terras do Sado/

- Periquita/ José Maria da Fonseca Vinhos/ Terras do Sado/

- Quinta da Alorna Branco/ Quinta da Alorna/ Ribatejo/

- Quinta da Romeira Chardonnay e Arinto/ Quinta da Romeira/ Bucelas, Estremadura/

- Quinta de Pancas/ Companha das Quintas/ Estramadura/

- João Pires/ José Maria Fonseca / Terras do Sado/

- Altano Douro/ Symington/ Douro/

- Dona Ermelinda Palmela 2007/ Casa Ermelinda Freitas/ Terras do Sado/



Wina zielone




- Casal Garcia/ Quinta de Avalede/ Minho/

- Alvarinho Soalheiro/ Quinta do Soalheiro Alvaredo/ Minho/

- Muralhas de Moncão/ Adega de Moncão/ Minho/

- Quinta da Aveleda Branco/ Quinta da Aveleda/ Minho/

Ale co się dzieje... ?...w Lizbonie i okolicach.

Dla tych którzy już są na wakacjach w Portugalii, bądź planują być tam w najbliższym czasie, kilka propozycji interesujących wydarzeń, jakie będą miały miejsca w Lizbonie i okolicy:

- Święto Czerwonej Kamizelki (Festa do Colete Encarnado)


Święto, które właśnie się rozpoczyna i trwać będzie do niedzieli 04 lipca. Walki byków, koncerty, grillowane sardynki i duuuużo wina... wszystko to w Vila Franca de Xira koło Lizbony




-Santa Cruz Ocean Spirit

23.07 - 02.08 Międzynarodowy Festiwal Sportów Wodnych i Muzyki
fantastyczne połączenie tematyki sportów ekstremalnych i dobrej muzyki w Torres Vedras


info





- Lisboa Magica

na przełomie VII i VIII na ulicach Lizbońskiej Baixy odbywają się pokazy sztukmistrzów, magików...






- Jazz em Augosto


06.08 - 15.08 w ogrodowym amfiteatrze Muzeum Gulbenkiana odbywają się cykle jazzowych koncertów
W tym roku wystąpią m.in.: John Surman, Jack DeJohnette, Evan Parker, Peter Evans, Agustí Fernández, Paul Lytton, Richard Barrett czy Ikue Mori...

info




- Festival dos Oceanos

31.07 - 14.08 Multimedialny festiwal z imprezami odbywającymi się w różnych częściach Lizbony. Występy akrobatów, pokazy pirotechniczne i laserowe, koncerty...

info


- Semanas de Música do Estoril
- Jazz on a Summer's Day
- Estoril Festival

w sezonie letnim Estoril i Cascais pełne są muzyki jazzowej, poważnej i folkowej...
info
info



- Estoril Coast International Canine Expo

na jeden dzień ogród przy kasynie w Estoril obejmują we władanie czworonożni pupile z całego świata.

info

aby być na bieżąco z tym co się dzieje w Estoril i okolicy: info


- Fiartil Estoril

najstarsze w całej Portugalii targi wyrobów rękodzieła artystycznego (Feira de Artesanato).
Otwarte za symboliczną opłatą- każdego wieczora można tu przyjść, aby kupić wyroby portugalskich rzemieślników, zjeść kolację czy posłuchać koncertów muzycznych

info

piątek, 2 lipca 2010

Tajemnica zieleni wina




Wszyscy znamy doskonale — przynajmniej z nazwy — deserowe wino porto, wielu słyszało także o winie madera. Portugalia ma jednak jeszcze jeden, głęboko ukryty i prawie że nieznany poza jej granicami skarb — vinho verde, czyli zielone wino.

Jak się można domyślić, wino zielone jest jedynie z nazwy. Pochodzi ona od sposobu produkowania go z niecałkiem jeszcze dojrzałych owoców winogron. Vinho verde to zazwyczaj wino białe, choć pomimo swej nazwy może być również… winem czerwonym oraz vinho verde espumante, czyli wino zielone musujące!

Produkuje się je od ponad 2 tysięcy lat na północy Portugalii, w regionie Minho. Jeśli któryś z naszych szanownych eksporterów winnych wpadnie wreszcie na pomysł sprowadzenia i przede wszystkim spopularyzowania tego niecodziennego produktu, gwarantuję iż odniesie pełen rynkowy sukces.
To wino jest stworzone do dopełnienia naszych letnich grillowanych uczt. To chłodne, lekko kwaskowe, z mniejszą lub większą zawartością bąbelków wino nadaje się znakomicie do zarówno tych rybnych, jak i wielu mięsnych dań z grilla. Pije się je łatwo, gdyż i zawartość alkoholu nie jest wielka. Zazwyczaj mieści się ona pomiędzy 8,5 – 11 %. W przypadku szlachetnych win Alvarinho (produkowanych z winogron o tej samej nazwie) procentów w butelce znajdziemy nieco więcej — może ich tam być nawet do 14 %!

Chętnych do pogłębienia swojej wiedzy na temat tych niezwykłych win zapraszam do przeczytania bardzo ciekawych artykułów, jakie złowiłem w internetowe sieci.

Pierwszy z nich wyszedł spod pióra polskiego małżeństwa mieszkającego w Portugalii- Agnieszki i Macieja Herman. Warto też zajrzeć na prowadzonego przez nich bloga- Kuchnia nad Atlantykiem. Bardzo ciekawe teksty i świetne fotografie!
Po przeczytaniu tekstu warto przejść na dół, do komentarzy. Zamieszczona jest tam lista vinhos verdes godnych polecenia.
Nie wiem, czy są one dostępne w polskich sklepach, ale ci, którzy być może wybierają się do Portugalii, powinni ją zabrać ze sobą jako lekturę obowiązkową!



Ciekawie przedstawia swoją drogę dochodzenia prawdy o winie zielonym Ewa Rybak.

Zachęcam więc do czytania i pytania o nie w polskich sklepach z winami. Może w ten sposób pobudzimy ich właścicieli do zainteresowania się portugalskim Beaujolais. Tego rodzaju porównania użyła Evelyne Resnick w swoim mini-artykule poświęconym zagadce niewielkiej popularności vinho verde.

Ciekawy artykuł w języku angielskim o szlaku win zielonych „popełniła” również Ellen Barone.
Jeśli zainteresuje Was ten temat, proszę o kontakt. Przygotowuję dłuższy opis atrakcji wspomnianego już regionu Minho, w którym produkowane jest vinho verde, gdyż moim zdaniem to najciekawsza w Portugalii a całkowicie nieznana w Polsce część tego kraju.


Jakimś rozwiązaniem dla chętnych do zapoznania się z tymi i innymi portugalskimi winami może być sklep Napoleão (Lizbona, Rua dos Fanqueiros 70). Nieźle zaopatrzony we wszelakie portugalskie wina, fachowo zapakuje i wyekspediuje portugalskie płynne specjały do Polski. Warto złożyć zamówienie w 2-3 osoby – dzięki temu koszta wysyłki nie uderzą aż tak boleśnie po kieszeni.

Dla zaostrzenia apetytu proponuję zobaczyć, gdzie i jak wina zielone są produkowane.





Jedno z moich ulubionych win zielonych to Quinta da Avelada. Siedziba tej firmy- stary portugalski dwór (quinta) otoczona jest przepięknym, znanym w Portugalii ogrodem.