poniedziałek, 26 grudnia 2011

Lizbońskie iluminacje ...

Jak co roku, w wielu miastach na całym świecie, rozbłyskują świąteczne światełka. Raz bardziej, raz mniej pretensjonalne, cieszą oko przechodniów, przypominając o bożonarodzeniowej gwieździe betlejemskiej, zwiastującej dobrą nowinę.



Również i Lizbona szczyciła się zawsze swoimi świątecznymi dekoracjami, wśród których zdecydowanie wiodła prym Avenida da Liberdade. W tym roku zaskoczyła nas chyba wszystkich. Na kilku głównych placach i ulicach (m.in.  na Rossio, Rua Augusta, Rondo Marquês de Pombal, Plac Luísa de Camões, Plac Figueira) umieszczone zostały bardzo różnorodne instalacje świetlne.
Wybrane one zostały przez komisję złożoną z przedstawicieli Urzędu Miejskiego Lizbony i Muzeum Wzornictwa i Mody (MUDE). Ich autorami są: Pedro Sottomayor, José Adrião i ADOC. 

Zobaczcie to sami. Zdjęcia autorstwa Fernando Guerra






środa, 7 grudnia 2011

Niezwykła Alfama - Łuk Jezusa i Cebulowe Pole

Porządkowałem właśnie swoje fotografie z Lizbony. Po raz kolejny powróciłem myślami do miejsca, zmieniającego się niczym dr Jekyll i pan Hyde. W ciągu dnia obskurne, zaniedbane, z odpadającym tynkiem, w nocy przeistacza się w tajemniczą piękność, przyciągającą do siebie niczym światło przysłowiową ćmę.

Mówię o miejscu, w którego okolicy króluje obecnie niepodzielnie muzyka (o tym fakcie jednak za chwilę). Arco de Jesus, czyli Łuk Jezusa, położony jest na obrzeżach Alfamy. Całkiem niewykluczone Drogi czytelniku, że i Ty, spacerując po Lizbonie, nie raz korzystałeś z tego przejścia.
Pomimo iż od dawna czułem do tego miejsca specjalny sentyment, dopiero od niedawna poznałem jego historię.
Warto bowiem wiedzieć, wychodząc stąd z labiryntu uliczek Alfamy, iż setki lat przed nami, wchodzili przez niego również inni mieszkańcy Lizbony, wtedy zwanej al-Lixbuna. Mówię oczywiście o muzułmańskich Berberach, zwanych potocznie Maurami. Osiedlili się oni na terenie nieomal całego Półwyspu Iberyjskiego na początku VIII w.
Dzisiejsze Arco de Jesus było wtedy jedną z kilkunastu bram w murach obronnych otaczających ówczesną mauretańską Lizbonę. Można sobie łatwo wyobrazić, że zanim została sforsowana przez wojska pierwszego portugalskiego króla, Alfonsa Henryka, musiało w jej obronie polec wielu ludzi po obu stronach tego muru...
Warto tutaj dodać, iż oblężenie Lizbony trwało od 1 lipca do 25 października 1147 r. i gdyby nie pomoc wojsk krzyżowców, podążających na tzw. drugą wojnę krzyżową (1147-1149 r.) nie wiadomo, jakby się potoczyła historia Lizbony. Krzyżowcy oprócz sporych łupów, wynieśli zapewne satysfakcję z udanej akcji zbrojnej, czego (tak na marginesie) niestety nie mogli powiedzieć o całej wyprawie krzyżowej, zakończonej kompletną klapą.




foto: Janusz St. Andrasz






















Powróćmy jednak do naszego Łuku Jezusa i jego okolic. To jedyna z kilkunastu bram, jakie posiadała otoczona murem średniowieczna Lizbona. Zarówno jej architektura, jak i nazwa na przestrzeni wieków, zmieniała się. Nazywana była np. Bramą Morza czy Furtą Hrabiego Linhares. Ostatecznie w XVII w. przyjęła nazwę Łuku Jezusa, zapewne od umieszczonego nad nią panelu przedstawiającego Dzieciątko Jezus.

Cała Alfama również przechodziła różne koleje losu. Po zdobyciu jej przez połączone siły Portugalczyków i krzyżowców, stała się siedzibą króla (który zainstalował się na Zamku, ochrzczonym potem mianem św. Jerzego) i portugalskiej arystokracji. Stąd właśnie oprócz plątaniny wąskich uliczek można tutaj odnaleźć, zaniedbane zazwyczaj ale istniejące do dzisiaj (szczęśliwy kraj, który omijany jest od stuleci przez wielkie światowe zawieruchy...) rezydencje portugalskich magnatów.
Do samego Arco de Jesus przylega Pałac Hrabiów Coculim, obecnie opuszczony, służący niegdyś za zbrojownię potężnej rodziny Mascarenhas. Do dziś na rogu zrujnowanego budynku widnieje herb tej zasłużonej dla kraju rodziny.

foto: Gastão de Brito e Silva




Kilkadziesiąt metrów dalej, znajduje się Dom Hrabiów Linhares.
W domu tym pod koniec swojego życia mieszkał, korzystając z gościnności gospodarzy, twórca narodowej epopei, Luís Vaz de Camões (ok. 1524-1580 r.). Obecnie mieści się tu jedna z najbardziej ekskluzywnych restauracji fado w Lizbonie.
Inna z nich, Clube de Fado położona jest przy Rua São João da Praça, nieomalże dokładnie naprzeciw schodów, którymi wychodzi się pod Arco de Jesus w kierunku pobliskiego Campo das Cebolas (Cebulowe Pole).
Przy nich usadowił się inny muzyczny klub, znany wszystkim miłośnikom jazzu w Lizbonie- Onda Jazz. W tym byłym składzie kawy, Francuz Thierry Riou wraz ze wspólnikami wyczarował niezwykłą klubo-restaurację.
Do niedawna w pobliskim Clube Lusitano dawała klimatyczne koncerty grupa Roda de Choro de Lisboa Obecnie koncertują w Casa de Lafões w sąsiedniej dzielnicy- Baixa.

Muzyka to specjalność dzisiejszej Alfamy, a z czego słynęła kiedyś? Z doskonałej wody, którą dostarczała sporej części całej Lizbony!
W zasadzie o tym fakcie podpowiada nam już sama nazwa Alfamy, wywodząca się z arabskiego słowa al-hamma, czyli gorące źródło, łaźnia.
W czasach, kiedy miasto nie miało jeszcze sieci wodno-kanalizacyjnej, tzn. do momentu wybudowania lizbońskiego akweduktu w roku 1748, wodę czerpało się z publicznych ujęć wody. Źródła krystalicznie czystej, mineralnej nawet wody, występowały w kilku miejscach na Alfamie. Wodę o temperaturze niekiedy nawet 30 st.Celsjusza, wykorzystywano także do zasilania nią publicznych łaźni.

Do dzisiejszych czasów zachowało się tylko jedno z takich ujęć wody - kilkaset metrów od Campo das Cebolas. Budynek przy Rua dos Cais de Santarém, w który wmontowane są trzy z istniejących tu niegdyś sześciu kranów, zwraca uwagę przechodniów urodą swojej architektury.


Okolice Chafariz D'El Rei kiedyś i obecnie


W tym miejscu znajdowała się fotografia.
Ze względu na zgłoszone przez blogger.com zastrzeżenie odnośnie tego posta oraz czasowe jego zablokowanie (bez podania uzasadnienia, czy chodzi o tekst, czy też zamieszczone zdjęcia), byłem zmuszony usunąć z bloga niektóre zdjęcia, mimo iż było podane źródło, z którego je zaczerpnąłem. Oświadczam, że pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa, bądź mam zgodę na ich umieszczenie od ich autora, bądź pochodzą z ogólnodostępnej strony hotelu, do którego strony internetowej podałem stosowny link i który dzięki mojemu postowi uzyskał bezpłatną reklamę.
Ponieważ blogger.com nie odpowiedział na moje dwa maile z prośbą o poinformowanie mnie, czego dotyczą ich zastrzeżenia, uważam iż w obecnym stanie, post będący mojego autorstwa, może zostać ponownie opublikowany.







Z miejscem tym związana jest ciekawa opowieść. Pomimo iż tego typu publicznych ujęć wody było w całej Lizbonie więcej, zawsze miały miejsce wokół nich bójki i kłótnie chętnych do nabrania zapasu wody. Ustawowo więc przypisano różne stany do sześciu różnych ujęć wody: z pierwszego wodę mogli czerpać jedynie mężczyźni: Mulaci, Murzyni i Hindusi (pamiętajmy, iż Portugalia posiadała w owym czasie olbrzymie kolonie i Lizbona była w pełnym tego słowa międzynarodowym miastem), z drugiego jedynie mężczyźni pływający na galerach, z trzeciego i czwartego Murzynki, Mulatki i Hinduski, zaś z piątego i szóstego białe kobiety i dziewczęta.

Jeśli dobrze się przyjrzymy ścianie, z której wychodzą ostałe się ujęcia wody, zobaczymy medaliony przedstawiające załadunek królewskich karawel we wodę. Koryto rzeki Tag znajdowało się bowiem pierwotnie nieco bliżej obecnego Placu Św. Rafaela , przy którym położone są Źródła Króla (Chfariz D'El Rei), jak nazywano to ujęcie wody.

W tym miejscu znajdowała się fotografia.
Ze względu na zgłoszone przez blogger.com zastrzeżenie odnośnie tego posta oraz czasowe jego zablokowanie (bez podania uzasadnienia, czy chodzi o tekst, czy też zamieszczone zdjęcia), byłem zmuszony usunąć z bloga niektóre zdjęcia, mimo iż było podane źródło, z którego je zaczerpnąłem. Oświadczam, że pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa, bądź mam zgodę na ich umieszczenie od ich autora, bądź pochodzą z ogólnodostępnej strony hotelu, do którego strony internetowej podałem stosowny link i który dzięki mojemu postowi uzyskał bezpłatną reklamę.
Ponieważ blogger.com nie odpowiedział na moje dwa maile z prośbą o poinformowanie mnie, czego dotyczą ich zastrzeżenia, uważam iż w obecnym stanie, post będący mojego autorstwa, może zostać ponownie opublikowany.




Budynek nad Źródłami Króla to eklektyczny pałacyk, zwany Palacete Chafariz D'El Rei. Niedawno, po gruntownym remoncie, otwarty w nim został butikowy hotel, z sześcioma eleganckimi apartamentami, który wzbogacił ofertę nietypowych hoteli w centrum Lizbony.


W tym miejscu znajdowała się fotografia.
Ze względu na zgłoszone przez blogger.com zastrzeżenie odnośnie tego posta oraz czasowe jego zablokowanie (bez podania uzasadnienia, czy chodzi o tekst, czy też zamieszczone zdjęcia), byłem zmuszony usunąć z bloga niektóre zdjęcia, mimo iż było podane źródło, z którego je zaczerpnąłem. Oświadczam, że pozostałe zdjęcia są mojego autorstwa, bądź mam zgodę na ich umieszczenie od ich autora, bądź pochodzą z ogólnodostępnej strony hotelu, do którego strony internetowej podałem stosowny link i który dzięki mojemu postowi uzyskał bezpłatną reklamę.
Ponieważ blogger.com nie odpowiedział na moje dwa maile z prośbą o poinformowanie mnie, czego dotyczą ich zastrzeżenia, uważam iż w obecnym stanie, post będący mojego autorstwa, może zostać ponownie opublikowany.

 

środa, 23 listopada 2011

Amar Lisboa em Varsovia, Polska fadystka - Kinga Rataj

Wróciłem właśnie z warszawskiego koncertu Kingi Rataj. Idąc tam, prawdę mówiąc nie wiedziałem czego mogę się po tym występie spodziewać. Interpretacje fado przez nie-Portugalczyków, które do tej pory słyszałem, raczej nie nastrajały mnie zbyt optymistycznie. Tym razem jednak czekała mnie prawdziwa niespodzianka.


Daleko jest mi do bycia znawcą przedmiotu ale mieszkając przez prawie że 10 lat w Portugalii, z czego rok na Alfamie (20 m od jednego z najlepszych klubów fado w mieście - Mesa de Frades), miałem okazję wysłuchać różnych interpretacji fado. Począwszy od sąsiadki z "mojej" Rua dos Remedios, podśpiewującej sobie w ciągu dnia, ot tak sobie - dla przyjemności, poprzez występy Pedro Moutinho czy Any Moura we wspomnianym Mesa de Frades, czy dużych koncertów Marizy, Camané czy Dulce Pontes. Chłonąłem fado w sposób zupełnie naturalny, słuchając go i rozmawiając o nim z mieszkańcami Alfamy, jak najbardziej autentycznymi w swoich ocenach, które niejednokrotnie zdziwiłyby naszych polskich fanów tego gatunku muzycznego ...

Kiedy tylko było to możliwe, w czwartki po północy schodziłem ze swojego, położonego na trzecim piętrze mieszkania i ustawiałem się pod zamkniętymi drzwiami Mesa de Frades. Jeśli grała muzyka, grzecznie czekałem, aż utwór się skończy i dopiero wtedy naciskałem dzwonek. Po ich drugiej stronie błyskało delikatne czerwone światełko, sygnalizujące obsłudze, iż ktoś chciałby wejść do środka. Przez uchylone drzwi szybko wciskałem się do, jak zwykle zatłoczonej salki, wielkości średniego pokoju.
Znajdowałem sobie wolny kącik, z braku miejsca, nierzadko podpierając ścianę. Zamawiając kieliszek czerwonego vinho da mesa za euro lub dwa, chłonąłem muzykę i niezwykłą atmosferę miejsca. Jej niezwykłość brała się nie tylko z faktu, iż koncerty odbywały się w dawnej przydomowej kapliczce, wyłożonej nieomal od podłogi po sufit XVIII - wiecznymi azulejos. Atmosferę tworzyli przede wszystkim ludzie, którzy tam się znajdowali.

O tej godzinie bowiem przychodzili tam już tylko "sami swoi". Atmosfera stawała się z godziny na godzinę coraz gorętsza (niezły tłumek ludzi stłoczonych na niewielkiej powierzchni...) i intensywniejsza. Bywało, iż wychodziłem stamtąd koło 5 nad ranem. W miarę upływu czasu i ilości wypitego vinho tinto, granice pomiędzy artystami i "widzami" powoli się zacierały. Darzało się nieraz, iż osoba siedząca obok mnie, wstawała nagle i "przejmowała" zwrotkę lub dwie, wpadając w "słowo" głównemu śpiewakowi, zbierając tak samo gorące brawa, jak i sam "profesjonalny" artysta.


(dźwięk zarejestrowany za pomocą prostego dyktafonu podczas koncertu w Mesa de Frades - bez obrazu)


Swoich sił w fado próbowali zarówno ich najmłodsi, jak i najstarsi adepci. Ci zupełnie nieznani, kucharki pracujące w kuchni ale również i wspomniany już przeze mnie Pedro Moutinho czy Ana Moura. Urokowi tego miejsca i całej ulicy, przy której Mesa de Frades jest położone, nie oparł się także jakiś czas później i Marcin Kydryński i Anna Maria Jopek, czego widomym znakiem jest piosenka na jej najnowszej płycie, zatytułowana ... "Rua dos Remedios".



Tym bardziej się cieszę (mając jeszcze w uszach dźwięki fado z Alfamy), iż również i w Polsce pojawiły się osoby, które w doskonały sposób potrafią zinterpretować, niełatwy przecież temat, jakim jest fado. Dzisiaj miałem okazję usłyszeć jedną z nich - Kingę Rataj.

 MARIA LISBOA
Maria Lisboa, wyk. Kinga Rataj

Po pierwsze, śpiewa ona fado w jego ojczystym języku i co warto dodać - języku bardzo dobrym. Nie stara się na siłę powielać to, co jest dane chyba tylko Portugalczykom - specyficzne wibrato i manierę śpiewania, charakterystyczną dla najbardziej tradycyjnych wykonań tego typu muzyki. Kinga Rataj jest swoistym pośrednikiem, dzięki któremu emocje zawarte w fado, przetworzone przez nią, stają się zrozumiałe nawet dla tych słuchaczy, którzy języka portugalskiego nie znają ... Jak dla mnie to jest właśnie największym komplementem, świadczącym o tym, że artystce udało się oddać w swoich interpretacjach  to, co najważniejsze - saudade, tristezę, piękno Lizbony, żal za kochankiem, ból rozstania czy pragnienie wolności.


                                                                                     Kinga Rataj, zdjęcie z myspace.com


Myślę, że właśnie szczególny sentyment Polaków do fado (objawiający się m.in. w wypełnionych po brzegi salach podczas występów gwiazd tej muzyki w naszym kraju) jest doskonałym przykładem na to, że Portugalczyków i Polaków łączy jakaś niewidzialna nić podobnej wrażliwości, spinająca europejski kontynent muzyczną klamrą.

Swoistym sprawdzianem tego, czy muzyka fado przekroczyła na dobre granice kraju, w którym się narodziła, będzie głosowanie UNESCO nad wpisaniem fado na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego ... O jego rezultatach dowiemy się już 26 lub 27 -go listopada.

Życzymy powodzenia!

poniedziałek, 21 listopada 2011

Zakupowe szaleństwa w Lizbonie

Mamy już listopad... Te kilka, jesienno - zimowych miesięcy w roku, raczej nie należy do najbardziej ulubionych wśród naszych rodaków. Zazwyczaj wychodzimy z domu i do niego wracamy, kiedy na dworze panuje ciemność a temperatura nie zachęca do spacerów. Doskonałą opcją na chandrę, która nas wtedy ogarnia,  może być zakupowa wyprawa do Lizbony. Pogoda wtedy zazwyczaj jest doskonała - nie ma już upałów ale słońce wciąż bardzo przyjemnie wygrzewa nasze, wciąż spragnione ciepła ciała. Nie ma już tabunów turystów i miasto powraca do swojego, nieco wolniejszego trybu życia. Warto wykorzystać ten czas na wycieczkę, tym razem po lizbońskich sklepach.


Prym wiedzie niewątpliwie Avenida da Liberdade, kreowana od dawna przez samych Portugalczyków na portugalskie Champs-Élysées. A tam oprócz wielu uznanych butików projektantów światowej mody, takich jak chociażby Prada, Louis Vuitton, D&G, czy Burberry, nie brakuje również sklepów z portugalskimi modowo-dizajnerskimi sławami.


Pod numer 102, od roku 2005 działa salon Marii João Bahia. Swoją karierę rozpoczęła 20 lat wcześniej, od zaprojektowania korony dla Miss Wonderland. Projektowała kolekcje naczyń stołowych,  m.in. na zamówienie Zakonu Maltańskiego. Współpracuje z wieloma klientami instytucjonalnymi, tworząc projekty nagród, medali, odznaczeń.
W jej butiku na Avenida da Liberdade, prezentowana jest biżuteria damska i męska a także różnego rodzaju akcesoria i dodatki.



źródło: http://mini-saia.blogs.sapo.pt/1142621.html

 Pod numer 180-tym znalazł swoje miejsce (stosunkowo niedawno, bo od 2008 r.) salon z biżuterią i zegarkami - Machado Joalheiro. Choć pod tym adresem działa stosunkowo krótko, jest to rodzinna firma, istniejąca na portugalskim rynku już ponad 100 lat. Oprócz swoich własnych kolekcji, oferuje także inne, uznane, międzynarodowe marki, jak np. IWC Schaffhausen:





Jeśli fani kosztownych zegarków woleliby kupić sobie np. Patka, koniecznie muszą udać się do salonu ich wyłącznego przedstawiciela na Portugalię, Davida Rosas, mieszczącego się przy Avenida da Liberdade 69. Dodatkowym atutem tego miejsca jest fakt, iż zostało on zaprojektowany przez znanego portugalskiego architekta (twórcę m.in. Pavilhão de Portugal na lizbońskich terenach Expo) - Álvaro  Siza Vieirę.

źródło: http://www.lisbonlux.com/lisbon-shops/david-rosas.html
Jeśli ktoś czuje się uzależnionym od światowych marek, ukojenie powinien znaleźć w Fashion Clinic. W tym mieszczącym się pod numerem 180 butiku, znajdzie coś od Stelli McCartney, Gucciego, Prady czy Michaela Kors'a.


Na Rua Castilho, ulicy równoległej do Avenida da Liberdade,  znajdziemy sklep z luksusowymi ubraniami dla kobiet i mężczyzn - Loja das Meias. Wbrew swojej nazwie (Sklep ze skarpetkami), oprócz tego niewątpliwie ważnego dodatku, możemy ubrać się tutaj od stóp do głów. Do wyboru mamy m.in. kolekcje Armaniego, Ralpha Laurena czy Hugo Bossa (to dla panów). Panie mogą przebierać w kreacjach i dodatkach od Marca Jacobsa, Fendiego czy Lanvin.


Zmęczeni wędrówką po sklepach i przerzucaniem dziesiątków wieszaków, przymierzaniem biżuterii i zegarków, musimy się oczywiście posilić. Warto więc skorzystać z tego,co oferuje, znajdujący się mniej więcej w połowie Avenidy, Hotel Tivoli.
Na parterze znajdziemy "Restaurante Brasserie Flo Lisboa", doskonały miks francuskiej i portugalskiej kuchni. To świetne miejsce, aby z  popijając szampana i zajadając doskonałe owoce morza, przez witrynę obserwować życie, jakie toczy się na Avenida da Liberdade. Minimalistyczna przestrzeń, szybka obsługa, zachęca do spożycia tutaj obiadu bądź brunch'u.
Z kolei na dachu hotelu warto odwiedzić (zwłaszcza wieczorową porą) restaurację Taras (Restaurante Terraço). Oprócz kuchni na najwyższym poziomie, czeka nas również jedna z najpiękniejszych panoram miasta. To idealne miejsce bądź to na rozpoczęcie, bądź zakończenie dnia.



piątek, 11 listopada 2011

Święty Marcin i święto kasztana w Portugalii

W Polsce mamy poznańskie rogale dla obchodzących dzisiaj imieniny Marcinów a w Portugalii wszyscy z tej okazji objadają się pieczonymi kasztanami i popijają jeropigę - słaby i słodki alkohol, wyprodukowany z winnego moszczu.

zdjęcie z: http://portugalia.aceboard.com/276102-1155-10545-0-Dzisiaj-Martinho-Marcina-kasztanow.htm


Owa jeropiga to mieszanka wina (ok. 70%) i czystego alkoholu, wyprodukowanego z moszczu winnego (ok. 30% ). Alkohol dodany do wina powoduje zatrzymanie fermentacji, co skutkuje m.in. tym, że jeropiga jest słodka.
Jej smak i słodycz właśnie, doskonale kontrastuje z pieczonymi na węglu drzewnym kasztanach, podawanych tradycyjnie w papierowej (często wykonanej z gazety) torebce i posypanych grubą morską solą. Równie dobrze smakuje również wypita z suszonymi owocami - orzechami, figami czy daktylami.

zdjęcie z : http://portugalia.aceboard.com/276102-1155-10545-0-Dzisiaj-Martinho-Marcina-kasztanow.htm


Podobnie, jak i w Polsce, również i w Portugalii każdy święty ma "swoje" przysłowia. Oto kilka przykładów tych związanych ze świętem Marcina. Od razu widać, że to dzień, w którym trzeba dobrze zjeść i wypić :)

No dia de S. Martinho vai à adega e prova o teu vinho
W dniu świętego Marcina idź do piwniczki i spróbuj swojego wina 


Mais vale um castanheiro do que um saco com dinheiro
Więcej jest wart kasztan niż worek pieniędzy

Pelo S. Martinho mata o teu porco e bebe o teu vinho
Na świętego Marcina zabij swoją świnię i wypij swoje wino



Kim był święty Marcin? Osobą naprawdę niezwykłą, związaną z ziemiami ówczesnych Węgier, Włoch i Francji. Pozwoliłem sobie wkleić w tym miejscu spory cytat z Wikipedii na jego temat:



Miejsce, w którym przyszedł na świat św. Marcin nie jest pewne i za prawdopodobne przyjmuje się Szombathely, Salvar i Szent Marten[1]. Jego ojciec, który doszedł do godności trybuna, nadał synowi imię pochodzące od boga wojny Marsa. Jako dziecko przeniósł się wraz z rodzicami do Pavii, miasta we Włoszech. Tam poznał chrześcijan i mając zaledwie 10 lat wpisał się na listę katechumenów. Rodzina świętego nie chciała się zgodzić na jego chrzest, również miejscowy biskup był temu niechętny obawiając się gniewu ojca Marcina. Stąd też św. Marcin przyjął chrzest później.
W wieku 15 lat św. Marcin obrał stan żołnierski i został rzymskim legionistą, przysięgę złożył jednak dopiero po osiągnięciu pełnoletności, tj. 17 lat.
W roku 338 św. Marcin wraz ze swoim garnizonem został przeniesiony do Galii w okolice miasta Amiens. To tutaj miało miejsce znane zdarzenie z jego życia. Zimą gdy napotkał półnagiego żebraka, oddał mu połowę swojej żołnierskiej opończy. W nocy po tym zdarzeniu w swoim śnie zobaczył Chrystusa odzianego w jego płaszcz, który mówił do aniołów: "Patrzcie, jak mnie Marcin, katechumen, przyodział".
Chrzest święty przyjął – jak to było wówczas w zwyczaju – w Wielkanoc 339 roku. Po przyjęciu chrztu św. Marcin postanowił zrezygnować ze służby wojskowej. Panowało wówczas przekonanie, iż chrześcijaninowi nie godzi się być żołnierzem, gdyż z tym zawodem związane jest przelewanie krwi. Nie było jeszcze wówczas dla chrześcijan formalnych zakazów, wprowadzili je później papieże: św. Damazy I w 370 i św. Syrycjusz w 386.

Św. Marcin ma iść do walki uzbrojony w krzyż
Okazja do wystąpienia z wojska nadarzyła się św. Marcinowi w 356 r. Wówczas to towarzyszył ówczesnemu Cezarowi Julianowi w wyprawie do Galii przeciwko germańskim plemionom łupiącym te tereny. Był wówczas zwyczaj, że żołnierzom w przeddzień bitwy, dla zwiększenia morale, dawano podwójny żołd. Wówczas to Marcin poprosił zamiast żołdu o zwolnienie go ze służby w wojsku. Rozgniewany tym dowódca kazał go aresztować. Marcin poprosił wtedy, aby pozwolono mu do bitwy pójść bez broni w pierwszym szeregu, a on walczyć będzie jedynie znakiem krzyża. Następnego dnia Germanie poprosili jednak o pokój[2].

Prawosławna ikona św. Marcina z Tours
Po powrocie z wojny Marcin uzyskał już łatwo zwolnienie z wojska. Pojechał wówczas na Węgry do swoich rodziców. Zdołał ich przed śmiercią nawrócić na wiarę chrześcijańską. W drodze powrotnej do Galii zatrzymał się w Mediolanie. Okazało się, iż tamtejszy biskup jest arianinem, gdy Marcin zaczął występować przeciw arianom, ci wyrzucili go z miasta. Z Mediolanu Marcin udał się do Francji, do miasta Poitiers. Został tam serdecznie przyjęty przez tamtejszego biskupa św. Hilarego. Gdy wyznał biskupowi, iż jego pragnieniem jest poświęcić się Bogu, żyjąc życiem ascety, ten wydzielił mu w pobliskim Ligugé pustelnię. Marcin zamieszkał tam z kilkoma towarzyszami. Stał się w ten sposób w 360 r. ojcem życia zakonnego we Francji.
W 371 r. zmarł biskup Tours, ponieważ sława życia i cudów świętego mnicha znana była w całej okolicy, kapłani i wierni pragnęli, aby Marcin przyjął godność biskupa. Żeby go do tego skłonić użyto wybiegu: jeden z mieszczan pojechał do świętego z prośbą o przyjazd do miasta i uzdrowienie chorej żony, kiedy tylko Marcin pojawił się w mieście, jego mieszkańcy siłą przywiedli go do katedry błagając o przyjęcie godności biskupa. W ten sposób został wybrany przez aklamację. 4 lipca 371 roku otrzymał święcenia kapłańskie i sakrę biskupią.

Medytujący biskup Marcin
Godność biskupią sprawował 25 lat. Wprowadził nowy styl pracy, do tej pory biskup mieszkał przy katedrze i tam przyjmował petentów. Tymczasem św. Marcin prawie stale był poza domem wśród wiernych. Często uczestniczył w synodach, odwiedzał sąsiednich biskupów, był zaprzyjaźniony ze świętymi: Ambrożym, Wiktorynem i Paulinem z Noli. Gdy był już starszy założył klasztor w Marmoutier (14 km od Tours), gdzie najczęściej przebywał. Żył bardzo skromnie, a swoje ciało umartwiał nosząc włosiennicę oraz postami i pokutą za grzechy swoich wiernych.
Rozpoczął na zachodzie regularne akcje burzenia świątyń i bałwanów pogańskich oraz wycinania świętych gajów. Dzięki nadzwyczajnej gorliwości w tym procederze (połączonym z profanowaniem ołtarzy i wizerunków pogańskich bóstw), wkrótce z jego diecezji zniknęły wszystkie świątynie pogańskie. W dowód zasług Francuzi uczynili go swym patronem.
Gdy w 383 r. zamordowano cesarza Gracjana jego następca postanowił wszystkich zwolenników swojego poprzednika zabić. Wówczas święty Marcin wybrał się w podróż i tak stanowczo bronił skazanych, że wkrótce zostali uwolnieni.
W sprawie swoich wiernych pojechał również do Trewiru. Żona cesarza, arianka, nie chciała go wpuścić do pałacu, jednakże Marcin nie zrezygnował, dopóki nie spotkał się z cesarzem Walentynianem II.
Na synodzie w Bordeaux w 384 r. potępiono Pryscyliana, w wyniku czego cesarz Magnus Maksymus skazał go oraz jego zwolenników na śmierć. Marcin ponownie wybrał się do Trewiru by błagać o łaskę dla heretyków, niestety przybył za późno i wrócił do Tours bardzo tym zgnębiony. Interwencja Marcina spotkała się z atakiem ze strony wrogich mu hierarchów, że broniąc heretyków sprzyja im. Jesienią 397 r. św. Marcin doprowadził do zgody między wiernymi z Candes a tamtejszym duchowieństwem. Po powrocie, wyczerpany, zmarł 8 listopada. W pogrzebie brało udział wielu biskupów i kapłanów, około 2000 mnichów i mniszek oraz wielkie tłumy wiernych. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada [3]. Jest patronem żołnierzy w Kościele katolickim.

Kult

Wspomnienie liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest 11 listopada, prawosławni natomiast wspominają św. Marcina 12/25 października[4], tj. 25 października wg kalendarza gregoriańskiego.
W Polsce uroczystą oprawę wspomnienia obowiązkowego posiadają: Poznań, Jarocin, Krzeszowice oraz Bydgoszcz, Jawor i Opatów. W trzech ostatnich miastach św. Marcin jest patronem.
Patronat
Święty Marcin jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, mogunckiej (Meinz), rotterburdzkiej, w Amiens. Jest również patronem dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy.

poniedziałek, 7 listopada 2011

10 portugalskich win w “Top 100 Best Buys” magazynu Wine Enthusiast

Powinienem w zasadzie rozpocząć ten post od słów - nuuuuda! :) Po raz kolejny bowiem portugalskie wina zostały skomplementowane jako te, które mogą pochwalić się najlepszym stosunkiem ceny do jakości. Tym razem chodzi o rynek USA a opinię taką był uprzejmy wyrazić magazyn Wine Enthusiast w rankingu “Top 100 Best Buys”.



Wine Enthusiast swoje poszukiwania rozpoczął wśród 16 tyś. win, z których wybranych zostało 1224 wina, aby w końcu dojść do finałowej Wielkiej Setki. W rankingu tym wzięły udział wina o cenie do 15 USD.

Oto portugalscy finaliści:

1. Messias 2008, Quinta do Penedo (Dão), wino czerwone

2. Casa do Valle  2010 Grande Escolha, (Vinho Verde), wino białe

3. Dão Sul 2009, Palestra (Douro), wino czerwone

4. Bacalhôa Wines of Portugal 2008, Anfora (Alentejo), wino czerwone


5. Luis Duarte 2009, Rapariga da Quinta Branco (Alentejo), wino białe


6. Quinta do Portal 2007, Mural Reserva (Douro), wino czerwone


7. Wines&Winemakers 2008, Azul Portugal (Ribatejo), wino czerwone


8. DFJ Vinhos 2010, Grand Arte Alvarinho (Lizbona), wino białe


9. Quinta do Serrado 2007, Serrado Colheita (Dão), wino czerwone


10. Quinta das Arcas 2010, Arca Nova Colheita (Vinho Verde), wino białe




niedziela, 9 października 2011

Dokumenty odnalezione w Lizbonie (DocLisboa)

Już od dziewięciu lat, pod koniec października ma miejsce w Lizbonie Międzynarodowy Festiwal Filmowy Doclisboa. W tym roku aby w nim uczestniczyć, należy zarezerwować sobie czas od 20 do 30 października. Warto to zrobić, aby osobiście przekonać się, jak festiwal będzie wyglądać pod nową dyrekcją Anny Glogowski.

Anna Glogowski urodziła się w 1950 r. w polskiej rodzinie w Brazylii. W latach 1984 - 2002 była osobą odpowiedzialną za sekcję dokumentalną we francuskiej telewizji Canal +.  Dyrektorem DocLisboa, najbardziej chyba prestiżowego festiwalu filmowego w Portugalii, została w wyniku konkursu, pokonując liczne grono kandydatów zarówno z Portugalii, jak i zagranicy.

Podczas festiwalu zobaczyć będzie można najlepsze filmy dokumentalne powstałe w ostatnim sezonie, retrospektywy twórców światowego formatu, workshopy czy zajęcia master class (bezpłatne i ogólnodostępne).

Wspomniane retrospektywy poświęcone będą osobom Jeana Rouch'a i Haruna Farockiego oraz ... ruchom wolnościowym w byłych portugalskich koloniach w Angoli, Mozambiku i Gwinei Bissau.

Oczywiście, jak zawsze w ramach festiwalu będzie miał miejsce konkurs filmowy, zarówno dla filmów portugalskich, jak i zagranicznych. Osobiście jestem ciekaw wydarzenia zwanego Heart Beat, czyli dokumentom filmowym, w których muzyka gra kluczową rolę. W tym roku będzie to m.in. dokument zrealizowany przez Martina Scorsese o Georgu Harrisonie.





Zaprezentowane zostaną także produkcje dwóch wybitnych filmowych realizatorów, którzy odeszli od nas w minionym roku: Richarda Leacock'a i Thomaz'a Farkasa.





Więcej informacji o festiwalu na www.doclisboa.org

piątek, 23 września 2011

Złota 50 -ka portugalskich win wg. International Wine Review

Zachęcam do przeczytania artykułu o tym, w jaki sposób powstała poniższa lista oraz do sprawdzenia w jakim stopniu (Waszym zdaniem), jest to lista kompletna...


Vinho Verde

Anselmo Mendes Vinhos 2009 Contacto Alvarinho Vinho Verde
Quinta de Gomariz 2009 Avesso Vinho Verde
Quinta do Ameal 2008 Escolha Vinho Verde
Quinta do Soalheiro 2008 Primeiras Vinhas Vinho Verde
Quinta do Soalheiro 2008 Alvarinho Reserva Vinho Verde

Douro

CARM 2007 Grande Reserva Douro
Casa Ferreirinha 2000 Barca Velha Douro
Lemos & Van Zeller 2008 Quinta do Vale Dona Maria Douro
Lemos & Van Zeller 2008 Curriculum Vitae Douro
Muxugat 2008 Vinho Branco Douro
Niepoort 2008 Batuta Douro
Niepoort 2004 Robustus Douro
Poeira 2008 Poeira Douro
Prats and Symington 2007 Chryseia Douro
Quinta de Tourais 2007 Miura Douro
Quinta de Ventozelo 2007 Reserva Douro
Quinta do Crasto 2007 Vinha da Ponte Douro
Quinta do Crasto 2007 Vinha Maria Teresa Douro
Quinta do Noval 2007 Tinto Douro
Quinta do Vale Meão 2007 Tinto Douro
Quinta dos Quatro Ventos 2006 Reserva Douro
Ramos-Pinto 2004 Duas Quintas Reserva Especial Douro
Wine and Soul 2008 Pintas Douro

Beiras

Filipa Pato 2008 Lokal Silex Beiras
Luis Pato 2008 Quinta do Ribeirinho Pé Franco, Beiras
Luis Pato 2005 Binha Barrosa Beiras
Quinta da Falorca 2004 Garrafeira Old Vines Dão
Quinta do Cardo 2006 Touriga Nacional Reserva Beira Interior
Quinta do Encontro 2007 Encontro I Bairrada
Quinta dos Roques 2003 Reserva Red Dão

Lisboa

Quinta de Pancas 2007 Reserva Lisboa
Quinta da Romeira 2008 Morgado de Santa Catarina Reserva Bucelas
Quinta do Monte d’Oiro 2003 Aurius Lisboa
Peninsula de Setúbal
Bacalhôa 2005 Palácio da Bacalhôa Setúbal
Companhia das Quintas 2005 Herdade da Farizoa Pegos Claros Garrafeira Palmela
José Maria Da Fonseca 2008 Periquita Superior Palmela
Soberanas 2005 S Terras do Sado

Alentejo

Bacalhôa 2007 Tinto da Anfora Grande Escolha Tinto Alentejo
Cortes de Cima 2004 Reserva Alentejo
Dona Maria 2006 Reserva Alentejo
Fitapreta 2007 Preta Alentejo
Herdade da Malhadinha Nova 2007 Marias da Malhadinha Alentejo
Herdade do Rocim 2008 Olho de Mocho Reserva Alentejo
Herdade do Rocim 2007 Grande Rocim Tinto Reserva Alentejo
Herdade do Mouchão 2005 Tinto Tonel No 3-4 Alentejo
Herdade dos Grous 2008 Reserva Alentejo
João Portugal Ramos 2005 Quinta da Viçosa Alentejo
Paulo Laureano 2006 Reserva Tinto Alentejo
Quinta do Zambujeiro 2005 Zambujeiro Alentejo
Michael Potashnik and Donald Winkler
International Wine Review

July, 2011

poniedziałek, 19 września 2011

Dziennik podróży do Portugalii

Znalazłem dzisiaj interesującw wspomnienia z podróży do Portugalii, napisane przez Roberta Stoszka. W ciągu 18 dni zjechał on nieomal 1000 km, odwiedzając dwa regiony tego kraju - Alentejo i Algarve. Pozwalam sobie zamieścić tutaj fragment, zachęcając do przeczytania całości na portalu kolumber.pl

2010-10-20 - 2010-11-08

Zachody słońca wprost ze świata końca

Typ: Blog z podróży

PROLOG 2010-10-20


Patrzę na krople deszczu miarowo spływające po szybie, ściekające następnie wartkim strumykiem po okiennym parapecie. Szaruga i smuta. I tak regularnie prawie dzień po dniu. Nawet pies znużony leży na dywaniku, zniechęcony wizją spaceru w takich warunkach pogodowych. Koniec października i listopad to miesiące, które najczęściej określa się jako najmniej miłe dla człowieka naszych szerokości geograficznych. Rutyna dnia codziennego, w połączeniu z atmosferą panującą na zewnątrz, działa zazwyczaj niezwykle depresyjnie na ludzi. Ale nie dla mnie. Mnie się gęba cieszy, bo wiem, że jak co roku o tej porze, wyjeżdżam lada dzień doświadczać innego października bądź listopada, bardziej przyjaznego, tchnącego euforię i radość w codzienną szarugę, a przede wszystkim pozwalającego na uchwycenie w lico zapomnianych już promyków słonecznych. Jakże często niedocenianych podczas innych, znacznie przyjaźniejszych, okresów wiosennych czy letnich.
Tym razem uderzam na koniec świata i choć kolokwialnie mówiąc końców świata tyle, ile mówców o nich traktujących, to jednak miejsce, w które jadę od zawsze określane było tym terminem. Od czasów bowiem starożytnych, nasza europejska cywilizacja, a ona uważaną była, często jakże niesłusznie, za jedyną pragmatyczną i wyznaczającą ramy ludzkości, za piewcę postępu kulturowego i jedynie właściwą drogę życia, traktowała zachodni rąbek fartuszka Europy za koniec świata. Tutaj zachodziło słońce, na zachód stąd w morzach żyły straszne potwory, tutaj europejska wiedza o świecie się kończyła. Nie dziwota więc, że Portugalia, o niej tutaj piszę, zajmując najzachodniejszy zachód Starego Świata, była miejscem, w które zapuszczać się było średnio przyjemnym. Wszak nikt nie chciał obcować tak blisko owego końca świata. I tak było od czasów starożytnych, średniowiecznych, poprzez epokę wielkich okryć, w których sama Portugalia królowała, starając się zwrócić uwagę europejskiej braci na swą obecność na mapach, aż po dzień dzisiejszy. Świat się powiększył, mapa zaokrągliła, egzotyka wkroczyła w naszą świadomość swymi marzeniami, a Portugalia, jak była tak jest i dzisiaj jednym z najmniej znanych zakątków naszego kontynentu.
By się przekonać dlaczego tak jest, postanowiłem, wykorzystując ryanairowską promocję cenową, uderzyć właśnie w owe okolice, w miejsce gdzie słońce (a przynajmniej to europejskie) spotyka się z morzem na końcu swej codziennej wędrówki. Miejsce to, przynajmniej dla mnie, było do tej pory zupełnym terra incognita, a od zawsze lub jeszcze dłużej stanowiło jedno z topowych podróżniczych marzeń. Zebrałem czteroosobowy team i przystąpiliśmy do opracowywania planu naszych portugalskich wojaży. Mimo ambitnych wizji snujących się po głowie, nasza koncepcja coraz bardziej ulegała okrojeniu, próbując znaleźć kompromis między naturą leniwszą i żądną relaksu (głównie plażowego), a marzeniami o aktywności, przygodzie, kroczeniu śladem bogatego dziedzictwa portugalskiej historii, zwłaszcza okresu arabskiej dominacji w tym regionie i średniowiecza.
Tym samym, będąc ograniczonym tygodniowym okresem, po rozważeniu przesłanek racjonalnych, logistycznych, wreszcie często zupełnie egoistycznych, zwłaszcza ze strony mojej osoby, padło na dwa, jakże diametralnie się różniące i tym samym idealnie pasujące do naszych planów regiony Portugalii – najbardziej turystyczny Algarve oraz najdzikszy, ale ukazujący obraz takiej starej, prawdziwej Portugalii – największy jej region Alentejo.(...)

środa, 24 sierpnia 2011

Opowieść trzecia. Ekskrólowie i skarby Pana Pięć Procent.

Jednym z mało znanych, chociaż przecież przez nikogo nie skrywanych klejnotów lizbońskich, jest niewątpliwie Muzeum Gulbenkiana. Cóż to za muzeum i skąd to, wybitnie nie-portugalskie nazwisko w jego nazwie?

Aby zrozumieć dobrze, jak doszło do powstania jednego z mniejszych ale jednicześnie i najciekawszych muzeów w Europie, powinniśmy przyjrzeć się bliżej, co działo się w Portugalii podczas drugiej wojny światowej i bezpośrednio po niej. 
Przenieśmy się więc na początek do czasów drugiej wojny światowej. Europa jest nieomalże bez reszty ogarnięta gorączką wojny, podzielona na dwa wrogie sobie obozy. Portugalia jest jedną z nielicznych wysepek spokoju na naszym kontynencie.

Spokój to oczywiście względny i pozorny – wywiady aliantów z jednej i nazistów z drugiej, prowadzą pomiędzy sobą prawdziwe wojny podjazdowe. Oprócz Lizbony, głównym miejscem tych szpiegowskich potyczek były nadmorskie kurorty Cascais i Estoril. Zwłaszcza w tym ostatnim miejscu, w którym mieszkałem przez dobrych parę lat, mają miejsce sceny godne scenariusza dobrego sensacyjnego filmu. Oprawa ich była naprawdę godna - rozgrywały się bowiem w cieniu eleganckich hoteli oraz słynnego kasyna w Estoril. Obserwacje poczynione w nim posłużyły do napisania pierwszej części powieści, która następnie dała początek jednej z najsłynniejszych na świecie serii filmów. 

plaża Tamariz w Estoril nocą ; źródło:własne

Powieść tą pisał tutaj pewien angielski dżentelmen, spędzając całe dni w kasynie w Estoril, oczywiście w służbie jego Królewskiej Mości … Był nim Ian Fleming, twórca postaci Jamesa Bonda.To właśnie zawiłe rozgrywki pomiędzy różnymi wywiadami, rozgrywające się w kasynie w Estoril i pobliskim hotelu Palacio, stały się kanwą do napisania powieści Casino Royale, będące jak się potem okazało, początkiem nader udanej serii o przygodach Agenta 007.

kasyno w Estoril dzisiaj; źródło: własne


Po zakończeniu wojny Estoril i Cascais zaroiły się z kolei przeróżnymi uciekinierami, m.in. z krajów które dostały się pod dominację sowiecką, czy z innych krajów, których ustroje uległy zmianie.

Wśród tych uciekinierów znaleźli się byli dyktatorzy (jak węgierski regent, Miklós Horthy), hrabia Barcelony z rodziną (w tym swoim synem, obecnym królem Hiszpanii – Juanem Carlosem), były car Bułgarii ze swoją żoną i dziećmi, m.in. Symeonem, który w latach 2001 – 2005 był premierem tego kraju (ciekawostka- jednocześnie premierem i carem), Karol II - były król Rumunii, były król Włoch- Humbert II, przez chwilę rezydował tu także eks król Anglii, Edward VIII ze swoją amerykańską żoną, panią Simpson.

Jak mi opowiadali starsi mieszkańcy Estoril, bywało i tak, że wchodząc np. do słynnej lodziarni Santini, można było spotkać siedzących przy jednym stoliku kilka zdetronizowanych głów. Nie zabrakło tutaj również i polskich akcentów. Długoletnią rezydentką wspomnianego już hotelu Palacio, była Izabela Szembek, żona polskiego dyplomaty, hr. Jana Szembeka, który zmarł w Estoril w roku 1945.

Miałem zresztą przyjemność poznać niektórych potomków tych rodzin, które bądź to mieszkają tu dalej, bądź z sentymentu regularnie odwiedzają Estoril. I tak np. mało kto wie, że siostra Symeona, cara i ex-premiera Bułgarii, jest żoną Polaka pochodzącego z Katowic. Z kolei siostra króla Hiszpanii, Infantka Margarida bardzo lubi nasz naród i przywitała mnie poprawnie wymówionym „Dzień Dobry” :)

Właśnie w takich to czasach, w połowie II wojny światowej, do Portugalii przybył wśród wielu różnych uciekinierów pewien bajecznie bogaty człowiek. Był nim ormiański przedsiębiorca, Calouste Gulbenkian. 

Pan Gulbenkian był również nazywany „Panem Pięć Procent”. Wyznawał on bowiem filozofię „Lepszy mały kawałek wielkiego tortu niż duży małego”. Przejawiało się to tym, że swoje pierwsze duże pieniądze zarobił w roku 1907 zadawalając się pięcioma procentami udziału w firmie, której był współzałożycielem – Royal Dutch Shell (ktoś nie zna firmy Shell...?).

W 1912 założył Turkish Petroleum Company, konsorcjum największych europejskich spółek naftowych, które miało wyłączność na eksploatację pól naftowych w … obecnym Iraku. Tutaj również zadowolił się „marnymi 5%. Stąd zyskał przydomek Pan Pięć Procent

Przed przybyciem do Portugalii mieszkał we Francji, którą jak wiadomo, w roku 1940 zajęli naziści. Pan Gulbenkian zdążył jednak spokojnie przenieść swoje imperium i aktywa poza Europę i przyjechał do Lizbony. Wynajął sporą część jednego z najbardziej luksusowych hoteli w Lizbonie i … mieszkał tam przez kilkanaście lat, aż do swojej śmierci w roku 1955 r.


Mieszkało mu się chyba całkiem nieźle, towarzystwo miał, jak już wiemy, iście królewskie, dlatego postanowił, jak mówią Portugalczycy, z wdzięczności dla nich, założyć w tym kraju fundację, zarządzającą kolekcją sztuki, którą zbierał przez całe swoje życie.

Prawda jest nieco inna- twardy negocjator, jakim niewątpliwie był Gulbenkian, sondował możliwości spokojnego zabezpieczenia sobie starości w różnych krajach, zwłaszcza we Francji, jednak krótko mówiąc, Francja przegrała z Portugalią, będąc bardziej skąpą i mającą zamiar obedrzeć ze skóry pana Pięć Procent w stopniu o wiele większym, aniżeli zaoferowała mu to Portugalia...

Dlatego też w rok po śmierci Gulbenkiana, powstała w Lizbonie fundacja jego imienia. Najważniejszą, choć nie jedyną formą jej działalności było założenie muzeum, w którym udostępniono bogate zbiory, zgromadzone przez tego, w swoim czasie jednego z najbogatszych ludzi na świecie.


Calouste Gulbenkian



René Lalique

















 Wśród kilku kolekcji, jakie możemy zobaczyć w Muzeum Gulbenkiana, jedną z najbardziej oryginalnych jest z pewnością kolekcja biżuterii i szkła Rene Laliqua, francuskiego mistrza jubilerstwa.
Jest o tyle interesująca, że panowie Gulbenkian i Lalique znali i przyjaźnili się przez prawie że 50 lat i wszystkie prace Laliqua Gulbenkian nabył bezpośrednio od niego. a Jest ich około 80 różnych obiektów- biżuterii, sreber i szkła.





Zobaczmy kilka najciekawszych przykładów kunsztu Laliquea, zgromadzonych w muzeum Gulbenkiana.






 
zdjęcia pochodzą ze strony muzeum  www.museu.gulbenkian.pt

Co oprócz kolekcji Lalique'a czeka na nas w Muzeum Gulbenkiana?


Wspomnienia - Artystyczna Luzomania z 19 sierpnia

Dzięki uprzejmości agencji PR Sigma, chciałbym podzielić się z Wami kilkoma zdjęciami z naszego piątkowego spotkania w Klubie U Artystów, poświęconego luzo - kulturze i sztuce. Jednocześnie dziękuję wszystkim, którzy pomogli w przygotowaniu tejże imprezy: gospodarzowi (Klub U Artystów), Smakom Portugalii, Turismo de Portugal i Pawłowi Kowalskiemu  a także licznie przybyłym fanom Portugalii i Luzomanii.














poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Opowieść druga. Nanban, Barbarzyńca z Południa

Portugalskie kolonie w XVI, XVII i XVIII wieku rozpościerały się na kilku kontynentach, w tym również w Azji. Mnie szczególnie zaciekawiła wizyta Portugalczyków w Japonii, ponieważ byli oni pierwszymi Europejczykami, którzy tam dotarli a po wtóre, fakt ich przybycia został udokumentowany w ciekawy sposób.

1543 r. w wyniku sztormu, trzy portugalskie statki handlowe nieco zabłądziły… i w ten nie do końca zamierzony sposób trafiły do brzegów Japonii. Swoim przybyciem wzbudziły one ogromną sensację. Japonia rozwijała się bowiem nieomalże w całkowitej separacji od reszty świata a już na pewno nie znano tu w ogóle Europejczyków. Zyskali sobie oni nazwę nanban - "barbarzyńców z Południa".

Moment przybycia Portugalczyków do Japonii oraz ich pierwsze kontakty z tubylcami, zostały ukazane właśnie przez tych ostatnich i to w dość oryginalny sposób. Żartobliwie nazwałem go sobie XVI – wiecznymi komiksami. Tyle że zamiast na papierze, użyto do tego celu, popularnych w tej części świata ... parawanów!

Ich najbogatszy zbiór znajduje się oczywiście w Japonii, lecz również i Lizbona może pochwalić się paroma egzemplarzami tych ozdobionych metodą laki biombos, czyli po portugalsku - parawanów.

Zobaczmy jak wygląda jeden z nich, wystawiany w Muzeum Sztuki Dawnej w Lizbonie. (proszę kliknąć na link, z listy po lewej wybrać Arte Namban)

Najpierw ze szczegółami namalowane zostały ogromne, o nieznanej dla Japończyków konstrukcji, portugalskie statki.





















Następnie wysiedli z nich obco wyglądający ludzie, o białej karnacji skóry, z ogromnymi (jak na Japończyków) nosami (co zostało zresztą skrzętnie odmalowane na parawanowych malowidłach).








Za ludźmi na ląd wyprowadzono również nieznane w Japonii zwierzęta, jak np. słonie czy lamparty.


Jeden z japońskich kronikarzy w ten sposób scharakteryzował portugalskich przybyszów: „ Prości ludzie o nieokrzesanych manierach, plączący się tam i z powrotem ale nie czyniący nikomu krzywdy.”

Ci „prości ludzie” znaleźli bardzo szybko wspólny język z Japończykami. Był nim handel. Japończycy jakiś czas wcześniej zakazali wymiany handlowej z Chinami a sprytni Portugalczycy tą lukę natychmiast wypełnili, dowożąc z Chin do Japonii bardzo pożądany towar, jakim były m.in. chińskie jedwabie. Dodatkowo zajęli się handlem przyprawami, oliwą, winem, suszonymi owocami, wymieniając je na występujące w Japonii srebro. To dzięki tejże wymianie handlowej, mała japońska osada Nagasaka zamieniła się w duże centrum handlowe.


Wróćmy jednak do opisywanych "parawanowych komiksów". Ogromne zainteresowanie wzbudziła także, nieznana dotąd na japońskich wyspach, broń palna, tzw. arkebuzy.


arkebuz z epoki Edo; źródło-http://www.shibuiswords.com/namban.htm
                                    arkebuz Tanageshima; źródło-http://www.shibuiswords.com/namban.htm



Japończycy nie tylko ją kupowali od Portugalczyków ale wkrótce sami zaczęli ją produkować i to w wersji udoskonalonej. Kilkadziesiąt lat później Japonia używała już broni palnej w nieporównywanie większym zakresie, aniżeli jakikolwiek kraj europejski.

http://www.forensicfashion.com/1702JapaneseSamuraiArmor.html


Podobnie rzecz miała się ze zbrojami a zwłaszcza hełmami. Mało kto wie, że charakterystyczne japońskie hełmy, doskonale znane wszystkim miłośnikom filmów o samurajach, zapożyczone zostały właśnie z portugalskiego uzbrojenia.











Uwadze japońskiego artysty nie umknęli również murzyńscy niewolnicy ...


jezuici w czarnych sutannach ...


oraz noszone przez Barbarzyńców z Południa" fryzury, stroje, w tym nakrycia głowy ...



Po przybyciu Portugalczyków do Japonii, wśród tubylców zapanowała prawdziwa europomania. W roku 1582 przebywało nawet w Europie pierwsze poselstwo japońskie, będąc gościem m.in. papieża. Również i Europejczycy zaczęli zachwycać się Japonią.
Późniejszy święty, głoszący od połowy XVI w. Ewangelię w Japonii, jezuita Franciszek Ksawery, stwierdził, że „Sądząc po ludziach, których do tej pory spotkaliśmy, Japończycy są najlepszą rasą z dotychczas odkrytych i nie sądzę żeby pośród pogańskich nacji znalazła się jakaś im równa”. Charakterystyczna była także inna opinia o Japończykach, wydana przez hierarchę katolickiego, biskupa Alessandro Valignano : „Lud w Japonii nie jest tak ciemny i nieokrzesany jak w Europie. W większości swojej są rozumni, dobrze wychowani i łatwo przyswajają wiedzę”
Zdanie to, w czasach kiedy wśród Europejczyków rozpowszechnione było przekonanie o wyższości własnej kultury nad innymi, doprawdy więcej niż interesujące.

Jak więc widzimy, w Japonii bardzo szybko rozprzestrzeniała się religia katolicka. Na początku XVII w na wyspach japońskich było już ok. 2 mln japońskich katolików! Niestety księża zaczęli mieszać się do lokalnej polityki i oprócz pozyskiwania nowych owieczek dla Kościoła, często trudnili się szpiegostwem, zarówno politycznym, jak i gospodarczym, co spowodowało w połowie XVII w. prześladowania chrześcijan i praktycznie zejście tej religii do podziemia na następne 200 lat...

Wcześniej jednak wzajemne kontakty spowodowały również, iż języki portugalski i japoński, zapożyczyły niektóre ze swoich wyrazów:

z języka japońskiego do portugalskiego:

Biombo (byobu) – parawan

Catana (katana) – maczeta


Z języka portugalskiego do japońskiego:

Bateren (padre) – ksiądz

Arukooru (alcool) - alkohol

Bidoro (vidro) – szkło

Birodo (veludo) – aksamit

Botan (botão) – guzik

Joro (jarro) – dzbanek

Karuta (carta) – karta do gry

Kappa (capa) – peleryna

Konpeito (confeito) – cukierek

Kirisutan (cristão) – chrześcijanin

Oranda (Holanda) – Holandia

Pan (pão) – chleb

Shabon (sabão) – mydło

Tabako (tabaco) – papieros

Tempura (tempero,têmpuras) – przyprawiać, przyprawa

Zatrzymajmy się na chwilę przy wyrazie tempura. Przy obecnie panującej w Polsce popularności na kuchnie orientalne, słówko to znane jest zapewne wielu naszym rodakom. Tym większe jest więc ich zdziwienie, kiedy dowiadują się, że nie jest ono pochodzenia japońskiego a portugalskiego!

Są na temat pochodzenia tego wyrazu dwie teorie. Jedna z nich mówi, iż japońskie słowo tempura zapożyczone zostało od portugalskiego temperar, czyli przyprawiać. Inna z teorii głosi, iż swoje źródło ma ona w powiedzeniu "ad tempora quadragesimae", czyli czasu Wielkiego postu, czy też słowa têmporas, oznaczającego w języku portugalskim liturgicznie ustanowione dni bezmięsnych posiłków.

Mówiąc o kontaktach Portugalii i szeroko pojętego Orientu, trzeba pamiętać, że Portugalczycy mieli swoje kolonie bądź przynajmniej faktorie, służące do wymiany handlowej, w wielu krajach Azji: w Chinach (Macau), w Indiach (Goa, Bombaj), na Cejlonie, Malediwach.

Doskonałą okazją do zapoznania się z tym tematem, jest odwiedzenie otwartego kilka lat temu Muzeum Orientu w Lizbonie.

Wśród wielu eksponatów, zaintrygowała mnie niezwykła kolekcja polityka i kolekcjonera sztuki, Manuela Teixeira Gomesa. Dowiedziałem się, że są to tzw. pojemniczki inro, służące do przenoszenia różnych substancji i małych rzeczy, jak np. lekarstw. Chowane były w nie mniej wymyślne małe pojemniczki, nazywane netzuke.














Ciekawostką jest fakt orientalizacji strojów katolickich kapłanów, szerzących nową wiarę w Azji.

China Art collecting from eastern Asia / Coleccionismo de Arte da Ásia Oriental China by LisbonVisitor...
China Art collecting from eastern Asia / Coleccionismo de Arte da Ásia Oriental China, a photo by LisbonVisitor... on Flickr.

Warto  więc będąc w Lizbonie, zainteresować się tą częścią przebogatych zbiorów tutejszych muzeów, które traktują o obecności i wzajemnych wpływach Europejczyków (w tym konkretnym przypadku głównie Portugalczyków) i Orientu.


Narodowe Muzeum Sztuki Dawnej (Museu Nacional de Arte Antiga)
Muzeum Orientu (Museu do Oriente)


interesujący artykuł o początkach religii katolickiej w Japonii