wtorek, 29 czerwca 2010

Lizbońskie muzeum- czyli coś o modzie

Trudno sobie wyobrazić miejsce w Lizbonie bardziej centralnie położone niż Rua Augusta...
Ciekaw jestem jednak, kto ze zwiedzających to miasto zajrzał do MUDE? Mude w języku portugalskim oznacza zmianę i trudno o bardziej odpowiednią nazwę dla miejsca prezentującego coś, co zmianie podlega nieustannie- Museu do Designe e da Moda, czyli Muzeum Wzornictwa i Mody.

Z Praça do Comércio przechodzimy przez Arco de Triunfo. Muzeum znajduje się pod nr 24 na wspomnianej już, reprezentacyjnej Rua Augusta.

Niegdysiejsza siedziba centrali jednego z portugalskich banków, obecnie w niepodzielne władanie objęła moda i to ta przez duże M.

Różnego rodzaju eksponaty- przedmioty użytku codziennego, meble, przykłady wzornictwa przemysłowego i oczywiście moda- pokazują jak na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat (konkretnie od lat 30-tych XXw) zmieniał się nasz świat...

Nazwiska twórców, których dzieła są tutaj wystawiane, mówią same za siebie: Yves Saint Laurent, John Galliano, Jean Paul Gautier, Vivienne Westwood a także Russel Wright, Charlotte Perriand, Le Corbusier, Philipe Starck, Mies Van der Rohe, Arne Jacobsen czy Paco Rabanne.

W MUDE swoje miejsce znalazła kolekcja poświęcona wzornictwu przemysłowemu, zgromadzona przez portugalskiego biznesmena, Francisco Capelo. Do roku 1996 prezentowana była w CCB w Belém. Z tego okresu pochodzi również to wideo:



Reminescencje z wystawy pod prowokacyjnym tytułem "É Proibido Proibir!" (Zabrania się zabraniać..?)
Tytuł wystawy, zrealizowanej w 2009 r, zaczerpnięto prawdopodobnie z piosenki Caetano Veloso, zaśpiewanej po raz pierwszy w szalonym 1968 roku...

Ten sam tytuł nosił zrealizowany w roku 2007 film Jorge Durana



Lata 60-te XX wieku:



Design POP:



I ostatni rzut oka na teraźniejsze muzeum:

piątek, 25 czerwca 2010

Lizbona dla smakoszy cz. I

To miasto oferuje znacznie więcej aniżeli pokazuje na pierwszy rzut oka. Każdy weekendowy turysta z pewnością będzie uwiedziony specyficzną atmosferą powolnie toczącego się życia czy monumentalnymi zabytkami, przypominającymi o imperialnej przeszłości Lizbony i całej Portugalii.
Jednak nie mniej kusząca wydaje się być Lizbona – ze sobie tylko znanych powodów- ukryta przed okiem przeciętnego przechodnia.

Po latach przeciętności, zachłyśnięcia się masową konsumpcją, pojawiają się coraz liczniejsze oznaki powrotu do „korzeni”. Zaczyna się na powrót doceniać bogactwo mierzone nie tylko ilością złota czy diamentów, spływających niegdyś do tego niewielkiego przecież kraju z jego licznych kolonii- w Ameryce, Afryce i Azji.

Czekolada od św. Tomasza


Nie wiedzieć dlaczego, w państwie w którym czekolada obecna była od stuleci, do niedawna była ona dostępna jedynie w postaci średniej jakości wyrobów.
Powoli pojawiają się jednak pierwsze jaskółki zmian na lepsze.

Claudio Corallo- Włoch urodzony we Florencji spędził kilkadziesiąt lat na selekcjonowaniu najlepszych odmian krzaków kakao. Hoduje je na plantacji w będącej niegdyś portugalską kolonią wyspie św. Tomasza.
Owoc tej wytężonej pracy posmakować można w ich firmowym sklepiku, położonym w centrum Lizbony, na Principe Real.
Kupimy tutaj wyroby czekoladowe, wyprodukowane z ziaren kakaowca, pochodzących z należącej do rodziny plantacji tego szlachetnego krzewu.

Przed Rewolucją Goździków w 1974 r., plantacje kakaowców, podobnie zresztą jak i kawy na tej małej, położonej nad Zatoką Gwinejską wyspie, na światowych giełdach uzyskiwały najwyższe oceny.

Obecnie, po kilkudziesięciu latach starań, wyroby czekoladowe rodziny Corallo powracają na czekoladowy Parnas. Zostały one uznane m.in. przez telewizję BBC za najlepszą na świecie!


Film jest co prawda w języku portugalskim, ale warto zerknąć na to, co oferuje ten niewielki sklepik...


Można w nim oprócz tradycyjnych czekolad, zakupić również inne, o najwyższej zawartości kakao z dodatkiem kandyzowanego imbiru, z pokruszonymi ziarenkami kakaowca czy będącą hitem, jedyną na razie taką na świecie, czekoladę z likierem z owoców kakaowca.
Na miejscu można oczywiście spróbować aromatycznej i energetycznej gorącej czekolady czy doskonałego czekoladowego sorbetu.


Zobaczmy, czym tak bardzo zachwycają się Anglicy...


Cafezinho, czyli kawa na jednej nóżce

Na szczęście kawa spożywana w Portugalii, pomimo różnych problemów politycznych i ekonomicznych, zawsze pozostawała na niezmiennie dobrym poziomie.
Wynika to z kilkusetletniego doświadczenia Portugalczyków w uprawie krzewów kawowych w swoich koloniach w Afryce i Brazylii oraz w późniejszej ich obróbce.

Mnogość spożywanych rodzajów i nazw kaw może przyprawić, podobnie jak we Włoszech, o zawrót głowy.

Café (uma bica)- espresso

Carioca - espresso we większej filiżance z dolaną odrobiną wody

Café com leite - (caffé-au-lait) kawa z mlekiem

Café pingado - mała kawa z odrobiną – kroplą (pingo) mleka

Galão - kawa z mlekiem w stosunku 1:3, zazwyczaj z pianką, podawana w szklance z długą łyżeczką

Garoto - filiżanka mleka z odrobiną kawy

Café-curto - bardzo mocne espresso, typu włoskiego ristretto

Z najważniejszych produkowanych, czy raczej palonych w Portugalii kaw, do dostania w sklepach i parzonych w kawiarniach, należy: Nicola (moja ulubiona, popularna zwłaszcza w regionie Lizbony), Delta i Sical.








"Święta trójca" portugalskich kaw

Szkoda, że w kraju o tak gorącym lecie nie przyjęła się „instytucja” mrożonej kawy. Pamiętam zdumienie kelnera, kiedy jakieś 10 lat temu poprosiłem o „ice coffee”. Chwilkę pomyślał i przyniósł mi filiżankę gorącego ekspresso i... szklankę z kostkami lodu... Chciał dobrze :)


Doskonałym miejscem na wypicie filiżanki kawy, zjedzenie małego "conieco" w towarzystwie... rzeki Tag, jest miejsce zwane "Delidelux".
To połączenie kawiarni, mini-restauracji, sklepu z winami i łakociami z całego świata. Dodatkową atrakcją jest, jak już wspomniałem, fakt położenia tego miejsca nad deltą rzeki Tag.
Ze względu na szerokość rozlewiska (w najszerszym miejscu przekraczającą 20 km) i przepięknych refleksów odbijającego się w nim słońca, nazywane jest nawet Mar da Palha, czyli Słomianym Morzem...

Więcej informacji o Delidelux w j. angielskim znajdziecie tutaj.

Doskonała kawa dostępna jest praktycznie na każdym rogu ulicy. Można w zasadzie iść „w ciemno” i wypić doskonałe expresso w każdej z pastelarias.
Jest to instytucja typowa dla Portugalii, łącząca w sobie wiele różnych funkcji.
Rano zapełnia się ludźmi spieszącymi się do pracy. Wpadają oni tutaj, aby „zjeść śniadanie”. Odbiega to jednak w znacznym stopniu od tego, do czego my, mieszkańcy tej części Europy jesteśmy przyzwyczajeni.
Przeciętny Portugalczyk/Portugalka zachodzi do pastelaria, aby „na jednej nodze” wychylić galão i zagryźć je jednym z licznych wyrobów cukierniczych. Niestety jeśli chodzi o te ostatnie, to zdecydowanie widać w nich wpływ kilkusetletniego panowania Arabów na tych ziemiach.
Powiedzieć, że portugalskie wyroby cukiernicze są słodkie to grube niedociągnięcie. Są jednak wyjątki, jak np. kultowe małe babeczki pasteis de nata, o których będzie mowa za chwilę.


Przysmak z Morza Północnego na portugalskich stołach

Po porannej fali śniadaniowej, pastelarias zapełniają się ponownie w porze obiadowej. Wiele z nich oferuje bowiem tanie i niewyszukane posiłki. Są to przeważnie zupy oraz szybkie dania typu frytki i ulubione przez Portugalczyków bifes, czyli po prostu befsztyki.
Oczywiście nawet tak małe restauracyjki nie mogą się obejść bez narodowego dania- bacalhau.
W naszym kraju znane było kiedyś pod nazwą sztokfisz. W Portugalii zrobiło karierę podczas dalekomorskich wypraw, dzięki którym w XVI w Portugalia awansowała do największego obok Hiszpanii światowego imperium.
Aby zapewnić niezbędną ilość białka, spożywano solonego i suszonego dorsza. Dzisiejsza metoda jego wstępnego przygotowania w zasadzie nie różni się niczym od tej, stosowanej kilkaset lat wcześniej. Wysuszone płaty ryby moczy się w wodzie, celem usunięcia nadmiaru soli a potem przygotowuje na... 365 różnych sposobów.
Portugalczycy szczycą się rzeczywiście, iż przepisów na wykorzystanie ich narodowego przysmaku jest właśnie tyle, ile dni w roku.

O ile jednak kiedyś bacalhau stanowiło potrawę biedoty, o tyle obecnie jest już stosunkowo drogą tradycją. Jako jednak, iż przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka, jego spożycie utrzymuje się wciąż na wysokim poziomie.

Suszone i solone płaty tego specjału dostać można w praktycznie każdym supermarkecie a także na owianej charakterystycznym zapaszkiem tej ryby, ulicy Arsenal. W starych sklepikach, pamiętających z pewnością jeszcze lata 70-te, kroi się (mechaniczną piłą) kilkukilogramowe płaty na mniejsze kawałki. Dopiero z nich portugalskie gospodynie a nierzadko również i panowie, którzy bardzo często są doskonałymi kucharzami, przyrządzają pożywne dania.

Potrawy z bacalhau należą do żelaznego repertuaru każdej restauracji w Lizbonie, jednak warto zajrzeć szczególnie do jednej z nich, choćby z racji samej nazwy, jaką nosi- Casa do Bacalhau, czyli Dom Bacalhau..
Nie mogę zagwarantowć, iż można tam skosztować wszystkich 365 przepisów na potrawy z suszonego dorsza, z pewnością jednak skonsumowanie choćby jednej w tak szacownych murach.... będzie niezapomnianym przeżyciem.

Świety Graal portugalskich wypieków


Niezbędnym uzupełnieniem dla filiżanki mocnej kawy, zwłaszcza dla Lizbończyków, jest istne cudo portugalskiej gastronomii, czy raczej cukiernictwa: babeczki zwane Pasteis de nata. Najlepsze są te kupione w lizbońskiej dzielnicy Belem, znane jako Pasteis de Belem. Dodać należy, iż procedura wytwarzania tych ostatnich jest objęta tajemnicą od początku powstania cukierni, to jest od roku 1837…
Jej twórcami byli najprawdopodobniej mnisi z pobliskiego, swoją drogą, absolutnie zjawiskowego klasztoru Hieronimitów.




Jeśli ktoś nie lubi ciasteczek z półfrancuskiego ciasta zapiekanych z kremem śmietanowym ukrytym pod skarmelizowaną skorupką, i posypanych dużą ilością cynamonu, lepiej niech pasteis nie próbuje. Jednak uwaga- jeśli ciastka przypadną komuś do gustu, grożą uzależnieniem!

Nie należy przestraszyć się tłumem tubylców i turystów szturmujących tą kultową cukiernię, tym bardziej, że w kilku obszernych salach pomieścić może się nawet kilkuset gości naraz. Jest tutaj tłoczno i gwarnie zwłaszcza w niedzielę. Po mszy św. w pobliskim kościele, do Pastelaria de Belém zachodzą bowiem całe rodziny. W odróżnieniu od innych pastelarias, tutaj serwuje się tylko i wyłącznie pasteis de nata.

Pomimo iż przepisów na "betlejemskie babeczki" jest wiele, nikt oprócz kilku osób pracujących w Pastelaria de Belém nie zna tego właściwego...


O popularności babeczek, nazwanych przez korespondenta Los Angeles Times „Świętym Graalem portugalskich wypieków” świadczyć może fakt, iż codziennie sprzedaje się ich ok. 10 tys. sztuk!


Oprócz setek rodzimych pastelarias w ostatnich kilku latach powstały interesujące, innowacyjne kawiarnie.
Przykładem może być Pois Café. Założone przez Austryjaczki, mieści się kilkaset metrów od lizbońskiej katedry. Wniosło sporo odżywczego powiewu w swojską ale nieco już zatęchłą atmosferę typowych portugalskich kafejek.
Zresztą, jak w każdej porządnej wiedeńskiej kawiarni, można tutaj rozsiąść się wygodnie i zatopić w długiej lekturze książki, bądź spędzić miło czas na plotkach ze znajomymi. Polecenia godnym jest oczywiście autentyczny apfelstrudel.

W ciągu bardzo krótkiego czasu prawdziwą furorę zrobiło inne miejsce, położone w samym sercu Baixy-Chiado, czyli ścisłego centrum Lizbony.
Fábulas stworzone zostało dzięki wspólnej, wytężonej pracy dwojga ludzi- Polki Kamili Dąbrowskiej i Portugalczyka- Belarmino Teixeiry, vel „Bel”.


Fotografia Luis Lima

Z zaniedbanego ale bardzo interesującego wnętrza dawnych magazynów, wyczarowali oni coś, co trudno jednoznacznie sklasyfikować.
Można tam zjeść zarówno małe tradycyjne portugalskie przekąski, jak również fantazyjne sałatki, zupy i doskonałe desery. Trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na degustację doskonałych portugalskich win.

Kamila wprowadziła do karty w czasie zimowych lizbońskich chłodów rzecz tutaj nieznaną- grzane wino... Jak mi się wydaje, cieszy się ono całkiem sporym zainteresowaniem Portugalczyków.

Furorę robi doskonałe bolo de chocolate, czyli ciasto czekoladowe. Ma ono raczej mało wspólnego z tym, co przeciętny Polak wyobraża sobie myśląc o tego rodzaju wypieku. TO ciasto czekoladowe rozpływa się po prostu w ustach, w środku jest nawet częściowo płynne. Z kieliszkiem porto czy madery jest po prostu wyborne, śmiem twierdzić że najlepsze ze wszystkich, jakie dane mi było zjeść w Lizbonie.


Fotografia Luis Lima

Jednak Fábulas oprócz atrakcji dla żołądka, dba o nasze dobre samopoczucie dzięki oryginalnemu wystrojowi. Znajdują w nim odbicie zainteresowania właścicieli kinematografią.
W wydzielonym pomieszczeniu organizowane są także wystawy malarstwa i fotografii.

Fábulas w krótkim czasie osiągnęło status miejsca kultowego na lizbońskiej mapie kulturalnej, nie tracąc bynajmniej nic ze swojej świeżości i witalności. Ciekawe jakim nowym pomysłem zaskoczą nas wkrótce Kamila i Bel...

sobota, 19 czerwca 2010

Lizbona nocą, cz. I

Podobno statystyczny turysta biega i zwiedza miasto głównie w ciągu dnia, jednak parafrazując słowa reklamy- statystyczny turysta nie istnieje... wobec tego proponuję przebieżkę po lizbońskich zakamarkach nocą...


Gdzieś na Alfamie. Zdjecie upolowane w drodze powrotnej z chorinho



Alfama, Arco de Jesus. Za dnia można przejść tędy ze sto razy i nie zauważyć nic ciekawego, za to nocą...
A tuż obok:


W noc świętego Antoniego (12 czerwca), tak puste zaułki Alfamy należą raczej do rzadkości:



Zabawa trwa do białego rana i przeważnie wygląda to tak:


Jedno z miradoures, czyli miejsc widokowych w Lizbonie. Idealne na romantyczne wieczory we dwoje (i setki innych równie żądnych ładnych widoków ludzi obok).
To konkretne zdjęcie zrobione zostało na Miradouro da Graça:



W nocnej poświacie interesująco wygląda także ceglana fasada Muzeum Elektryczności. W gmachu dawnej elektrowni Central Tejo, zaopatrującej w pierwszej połowie XX w Lizbnę w prąd, czynne jest obecnie muzeum poświęcone wytwarzaniu energii elektrycznej.
Już widzę wiele osób wzruszających ramionami- "Phii... a cóż w tym ciekawego?"

Interesujący jest już sam budynek, ciekawy przykład architektury industrialnej. Jedna ze stałych ekspozycji nosi nazwę "Co znajduje się za gniazdkiem elektrycznym". Prawda, że brzmi interesująco...?
Prosto i obrazowo wyjaśnia się na przykładzie konkretnych urządzeń zjawiska takie, jak np. magnetyzm czy indukcja.
To ulubiona część chłopców- i tych mniejszych i tych o wiele starszych... :)






Również centrum miasta posiada pięknie iluminowane objekty, jak chociażby oryginalna winda, tzw. Elevador de Santa Justa.
Ma w sobie coś znajomego...Nic dziwnego- powstała w pracowni Ráula Mesnier de Ponsarda, ucznia samego Gustawa Eiffla, “ojca” najsłynniejszej chyba żelaznej konstrukcji na świecie.


Konstrukcja oddana została do użytku w 1902 r. Winda służyła wówczas przemieszczaniu się pomiędzy położonymi na różnych poziomach Rua da Santa Justa w dzielnicy Chiado i Rua do Carmo. Dzisiaj nobliwa staruszka jest głównie atrakcją turystyczną. Od 1920 r., kiedy zburzono podobną, żelazną windę łączącą Praça do Municipio z placem, na którym obecnie stoi Akademia Sztuk Pięknych, jest to ostatni przykład tego typu architektury w Lizbonie.

Myli się jednak ktoś,jeśli myśli że iluminacja podkreśla piękno tylko szacownych lizbońskich zabytków.
Do nowoczesnej dzielnicy Parque das Nações (Parku Narodów) warto wybrać się nie tylko w ciągu dnia, ale również wieczorem. Koronkowa konstrukcja dworca kolejowego Oriente, genialnego architekta-wizjonera Santiago Calatrava, przyciąga wzrok już z daleka.
Krytykowana nieco przez Lizbończyków za zbyt przewiewne perony, zachwyca z pewnością śmiałymi rozwiązaniami architektonicznymi.



Według mnie jest jakieś podobieństwo pomiędzy tym przykładem najnowocześniejszej architektury a wnętrzem kościoła Hieronimitów w Belém. Co o tym sądzicie..?

Tajemnicze Muzeum Orientu

Kto by pomyślał, że w byłym składzie wędzonego dorsza (Bacalhau ) można wyczarować tak niezwykłe miejsce..?

Niejednokrotnie młode pokolenie Portugalczyków, a co dopiero obcokrajowców, nie zdaje sobie sprawy, jak silne więzy łączą Portugalię z ziemiami, które przez kilkaset lat znajdowały się pod jej panowaniem...
Część byłego portugalskiego imperium rozciągała się również na terenie Azji i to właśnie zbiorom pochodzących z tej części świata poświęcone jest Muzeum Orientu.

Podziwiać można tutaj dwie stałe ekspozycje- Kolekcję Portugalskiej Obecności w Azji oraz Kolekcję Kwok On.

Chciałbym pokazać parę eksponatów znajdujących się we wspomnianej pierwszej części.

Uwagę zwiedzających przyciągają niewątpliwie m.in. malutkie, misternie zdobione naczyńka. To bardzo rzadko spotykana kolekcja inro, czyli ... pojemniczków na leki!











Warto także zwrócić uwagę na inne eksponaty, jak choćby kompletną zbroję samuraja z XVIII w, czy bogate zbiory rzeźby i ceramiki.









Ciekawostką są także zorientalizowane stroje portugalskich misjonarzy. Starali się oni w ten sposób upodobnić do swoich nowo pozyskanych "owieczek"...

Warto również zwrócić uwagę na parawany nanban. Malowidła na nich ukazują w dość przerysowany sposób, jak mieszkańcy XVI-wiecznej Japonii postrzegali pierwszych Europejczyków, którzy przybyli do ich kraju. Europejczykami tymi byli oczywiście Portugalczycy...

Nie da się nie zauważyć karykaturalnie dużych nosów oraz dziwnych dla ówczesnych Japończyków, europejskich strojów.

Uwiecznione zostały także, przywiezione na portugalskich statkach konie, żyrafy czy słonie. One również wcześniej nie były znane na japońskich wyspach.

Na koniec pobytu w muzeum warto zarezerwować sobie nieco czasu na... wizytę w mieszczącej się na ostatnim piętrze restauracji. Piękne widoki i orientalne potrawy mogą być doskonałym zakończeniem wizyty w tym niezwykłym miejscu.

(Więcej w przewodniku "Lizbona i Środkowa Portugalia", wyd. ExpressMap)


Muzeum Orientu (Museu do Oriente)
Adres Avenida Brasília, Doca de Alcântara (Norte)

Strona WWW www.museudooriente.pt
Dni i godziny otwarcia pn, śr.–czw. 10.00–18.00, pt. 10.00–22.00

Ceny 4 € (2 €), pt. 18.00–22.00 wstęp wolny
Dojazd metrem
Dojazd autobusem 12, 28, 714, 738, 742 (Alcântara Mar)
Dojazd tramwajem 15E , 18E (Museu Oriente)
Dojazd pociągiem pociąg podmiejski Linha Cascais (Alcântara)

piątek, 18 czerwca 2010

Muzyczna Lizbona


Mesa de Frades

Czwartek, godzina czwarta nad ranem. Ściśnięty pomiędzy stałymi bywalcami, podobnie jak i oni znajdujący się w stanie najwyższej szczęśliwości. Spowodowała to nie tylko wypita zawartość teraz już pustych szklanek po winie i piwie. O tej godzinie już nikt się nie bawi w zbędną elegancję. Cała uwaga niewielkiej widowni skupiona jest na gwieździe wieczoru, czy raczej już poranka. Jest nim Pedro Moutinho, śpiewak fado, brat jednego z najsłynniejszych współczesnych fadystów- Camané.



W miejscu takim jak to, nawet najwięksi sceptycy, próbujący jedynie „odfajkować” jedną ze sztandarowych atrakcji Lizbony, ulegają czarowi tego miejsca i gatunku muzycznego.
Fado ma w sobie siłę, która sączy się powoli, w przeciwieństwie jednak do wlanych w siebie trunków, nie wyparowuje następnego dnia, tylko pozostaje w nas na zawsze.

Nie trzeba nawet rozumieć słów. Fadysta przekazuje sens piosenki i zawarty w niej ładunek emocjonalny całym sobą- modulacją głosu, gestem, skupieniem z jakim ją wykonuje.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie przypuszczał, iż zjawisko które się narodziło w zaułkach Alfamy, ubogiej dzielnicy Lizbony, będzie znane i kochane przez tak wielu ludzi na całym świecie.



Na historię tego miasta i również fado, składały się różne narodowości. Do wielokulturowego tygla swoje ingrediencje dorzucili i Maurowie i potomkowie niewolników z Brazylii i Zielonego Przylądka. Swój udział w powstaniu tego gatunku muzycznego mieli również podróżnicy-odkrywcy nowych ziem czy rybacy wypływający w długie rejsy.
Saudade, czyli tęsknota- za utraconym imperium, minionymi czasami świetności Portugalii ale także za rodziną, ukochaną pozostawioną na lądzie- stanowi podstawowy i obowiązkowy „składnik” każdego fado.

Pikanterii, charakterystycznej szorstkości i zadziorności dodała temu gatunkowi muzycznemu atmosfera XIX wiecznej Alfamy. Tu się biło, piło i kłóciło, kochało i zdradzało. Przykładem może być słynny romans alfamskiej kurtyzany i pierwszej znanej śpiewaczki fado Marii Severy ze spokrewnionym z królewską rodziną, hrabią Vimioso. To właśnie oprócz saudade o tych najprostszych uczuciach opowiada się, czy raczej wyśpiewuje się w fado.

Przypomniałem sobie o tych faktach słuchając niesamowitych interpretacji Pedra Moutinho w równie niezwykłym miejscu. Właściciel restauracji fado „Mesa de Frades” powiedział mi, że urządzona ona jest w byłej kaplicy domu, który podarował dla swojej „pani de Pompadour” jeden z portugalskich królów... To niewielkie pomieszczenie wyłożone jest po sam sufit XVIII- wiecznymi ceramicznymi płytkami, zwanymi azulejos. tworzącymi religijne obrazy. Sama restauracja jest z zewnątrz łatwa do przeoczenia- budynek, który do niej przylega wygląda niczym ruina. W nocy jednak przeistacza się w magiczne miejsce, jedno z wielu jakie spotkać możemy tylko tu, na lizbońskiej Alfamie...


Królową fado, świętością dla każdego bez mała Portugalczyka jest niewątpliwie Amalia Rodrigues. To właśnie ona, dzięki niezwykłemu głosowi, swojej charyźmie i zdolnościom interpretatorskim, podniosła fado z lokalnej atrakcji dla ludu do wyżyn paryskiej Olimpii. Wielokrotnie występowała na tej legendarnej już scenie, gdzie z ogromnym powodzeniem wykonywała mistrzowsko opracowane kompozycje, w tym również jedną napisaną dla niej specjalnie przez Charlesa Aznavoura.


Amalia Rodrigues, Canção Do Mar

Dzięki swojemu kunsztowi wokalnemu sama przeszła też daleką drogę. Od ubogiej sprzedawczyni owoców aż do, jak ją nazywano, „Królowej Fado”.
O rozmiarze jej popularności zaświadczyć może też to, co się stało po jej śmierci. Nie wiem czy kiedykolwiek zdarzyło się, aby władze państwowe zarządziły 3 dniową żałobę narodową po śmierci jakiegoś innego artysty...Mówimy tutaj nie o odległej przeszłości, lecz o roku 1999!


Amalia Rodrogues przetarła szlaki dla następnego pokolenia artystów fado. Światową sławę zyskała sobie Mariza. Wykonuje zarówno stare przeboje, jak również te, napisane specjalnie dla niej przez najlepszych współczesnych kompozytorów portugalskich, takich jak Zeca Afonso czy Paulo de Carvalho.
Także i w Polsce, w ogromnej mierze dzięki kultowej audycji „Siesta” Marcina Kydryńskiego, Mariza przybliża nam nie tylko samą instytucję fado, ale także popularyzuje do niedawna prawie że nieznaną w Polsce Portugalię.
Inną cenioną, niestety praktycznie nieznaną w naszym kraju divą portugalskiej piosenki jest Dulce Pontes. W kręgu jej zainteresowań leży nie tylko samo fado. To poniekąd taka portugalska Mira Ziemińska-Sygietyńska. Podobnie jak ona, Dulce zbiera stare, niejednokrotnie zupełnie już zapomniane portugalskie kompozycje, ukryte na głębokiej prowincji. W jej opracowaniach te proste wiejskie piosenki zamieniają się w małe muzyczne arcydziełka.

Zdolności interpretatorskie i 4 oktawowy głos Dulce Pontes docenili również m.in. Ennio Morricone, z którego kompozycjami Dulce nagrała płytę „Focus” oraz Andrea Boccelli z którym zaśpiewała wspólnie piosenkę „O mare e tu”.



Dulce Pontes i Andrea Boccelli, "O mare e tu"





Dla porównania piosenka Canção Do Mar, tym razem w wykonaniu Dulce Pontes


Pamiętam koncert promujący jej ostatnią płytę „O Coração Tem Três Portas” i dreszcz emocji, jaki poczułem po wykonanej kompozycji „Folclore”. To jakby historia Portugalii w muzycznej pigułce. Czego tu nie ma... celtyckie i arabskie rytmy, odgłosy pompatycznej procesji ku czci patrona Lizbony- św. Antoniego, czy tajemnice klasztoru templariuszy w Tomar, w którym utwór ten został zresztą nagrany.




"Júlia Galdéria "-Dulce Pontes


Fado na Alfmie jest wszechobecne. Zapewne wszyscy miłośnicy tego gatunku muzycznego pamiętają film Wima Wendersa „Lisbon story”.
Parę lat temu poszukując ciekawego hotelu dla znajomych przyjeżdżających do Lizbony, trafiłem do położonego w samym sercu Alfamy, kilkadziesiąt metrów od górującego na miastem zamku św. Jerzego, „Palacio Belmonte”. Nie wiedziałem wtedy o tym miejscu zbyt wiele.

Duże, czerwone i zamknięte na głucho drzwi i niczym nie wyróżniająca się elewacja, nie zapowiadały jakiś szczególnych atrakcji. Moje zdumienie rosło jednak wraz z zagłębianiem się w hotelowe zakamarki i poznawaniem historii tego niezwykłego miejsca. Pałac powstał w XV w na rzymskich ruinach, jednak to co wywołało moje największe zaciekawienie, to fakt, iż właśnie tutaj kręcono część ze scen wspomnianej już „Lisbon story”.

Z pewnością nie rozpoznalibyśmy w obecnym hotelu wnętrz zapamiętanych z filmu. Mieści się tu teraz jeden z najoryginalniejszych lizbońskich, pieczołowicie odrestaurowanych hoteli. Na szczęście niesamowity klimat nie ulotnił się wraz z nadejściem nowych właścicieli. Wciąż czuje się tu ducha Alfamy. Te same stare, skrzypiące podłogi, przepiękne sale z błękitnymi azulejos na ścianach, zapierające dech w piersiach widoki z kilku tarasów na rozpościerającą się u naszych stóp Lizbonę.
Zapewne ten sam widok podziwiał kilkaset lat wcześniej Vasco da Gama, podejmowany tutaj w glorii wielkiego odkrywcy przez portugalskiego króla Manuela I.

Film „Lisbon story” a więc również i Palacio Belmonte związane jest nierozerwalnie z kompozycjami stworzoną przez Madradeus. Muzyka tego zespołu i niesamowity głos Teresy Salgueiro był niewątpliwie pierwszą jaskółką, która w wielu z nas obudziła zainteresowanie tym leżącym na skraju Europy krajem.


W każdą środę, kilkaset metrów od lizbońskiej katedry, w klubie „Lusitano” mają miejsce terapeutyczne nieomal spotkania muzyczne- chorinho. W dosłownym znaczeniu oznacza to mały płacz.
Trudno jednak o bardziej mylną nazwę. Chorinho nie ma nic wspólnego z sentymentalnym fado, wręcz przeciwnie, juz po pierwszych taktach porywa wszystkich do tańca.

Ta mieszanka różnych gatunków muzycznych powstała w XIX wieku w Brazylii. To jakby brazylijska odmiana jazzu nowoorleańskiego, wzbogaconego gorącymi latynoskimi rytmami z pobrzmiewającym momentami walcem, mazurkiem i innymi tańcami rodem z XIX wiecznej Europy.
Wydawałoby się, że to dość wybuchowe połączenie tak różnych przecież stylów i gatunków. Tak jest w istocie a widać to głównie na parkiecie, dokąd po wypiciu brazylijskiego drinka caipirinhii, wyruszają zgodnie wszyscy uczestnicy tego niezwykłego spotkania.


Może i ciemno, ale nastrój jest...

Niewątpliwie zaletą chorinho jest swobodne podejście tancerzy do samej techniki tańca. Czy będą to mistrzowie gorącej salsy, ściągający wzrok pozostałych kunsztem swoich umiejętności tanecznych, czy ci którym natura poskąpiła zmysłu rytmu, wszyscy bawią się równie dobrze. Tutaj liczy się alma czyli dusza, nastrój chwili...

Muzycy z lizbońskiego zespołu „Roda do choro” są mistrzami swoich instrumentów. Rytm całości nadaje małe tamburyno pospołu z dźwiękami cavaquinho- rodzaj małej mandoliny. Całości dopełnia gitara, klarnet oraz akordeon. Nierzadko zdarza się, że tańczący i rozbawiony tłum podejmuje melodię i rozpoczyna śpiewać znane sobie słowa popularnych przebojów.

Jeszcze do niedawna moi goście z Polski często zaskakiwani byli tym, iż po pojawieniu się nas na sali jeden z muzyków, Mucio Sa, gra na swoim malym cavaquinho kilka pierwszych taktów naszego hymnu narodowego... Ten rodowity Brazylijczyk ma wielu przyjaciół Polaków mieszkających w Lizbonie. Odwiedził już nasz kraj, zakochał się w Polsce, a zwłaszcza w naszych pięknych rodaczkach. Wyraża tą miłość na swój sposób, grając zawsze kilka taktów Mazurka Dąbrowskiego na powitanie swoich polskich przyjaciół...
Obecnie zgłębia tajniki muzyki jazzowej.


Próbka twórczości Mucio


To, iż rytmy z kręgu szeroko pojętej kultury portugalskiej są popularne w Polsce, nie trzeba nikogo przekonywać. Świadczą o tym choćby udane duety: Kayah i Doroty Miśkiewicz z Cezaria Evora, Teresy Salgueiro ze Zbigniewem Preisnerem.


Cesária Évora & Dorota Miśkiewicz - Um Pincelada



Cesaria Evora feat. Kayah "Embarcacao"

Ostatnim przykładem takiej współpracy jest muzyczny duet Anny Marii Jopek z Beto Betukiem.
W tym ostatnim przypadku w spotkaniu pomógł ... portal Myspace. Dzięki niemu poznałem Beto i zachęciłem do kontaktu z Marcinem Kydryńskim i uwielbianą przez niego Anną Marią Jopek.

Muzyka, którą tworzy Beto Betuk to kwintesencja wszystkiego co najciekawsze w muzyce portugalskiej, brazylijskiej i kabowerdyjskiej. Kiedy dodamy do tego niezwykły głos Anny Marii Jopek, powstaje coś tak interesującego jak kompozycja „Niema” ( Niema with Anna Maria Jopek by Beto Betuk ), umieszczona na składance „Siesta IV”.


Anna Maria Jopek & Beto Betuk ; inne zdjęcia z koncertu Lisbon Stories


Tytuł piosenki bynajmniej nie jest napisany z błędem. Stanowi zabawny przykład na uniwersalność muzyki. Po wysłuchaniu pierwszej wersji skomponowanej przez siebie piosenki, do której słowa napisała i zaśpiewała Anna Maria Jopek, Beto postanowił nadać jej tytuł. Najczęściej powtarzającym się w tekście słowem było „nie ma”. Zapisał je jednak tak, jak usłyszał- razem... i tak już pozostało.
Szykuje się już dalszy ciąg tego niezwykłego muzycznego duetu. Fani obu artystów czekają na efekty tej specyficznej polsko-portugalskiej wymiany kulturalnej.
Mimo iż nasze dwa kraje leżą na przeciwległych krańcach Europy a nasze charaktery różnią się dość znacznie od siebie, na niwie muzycznej niewątpliwie zawarliśmy już pakt o wzajemnej współpracy i wspólnym muzykowaniu...

niedziela, 13 czerwca 2010

JA

JA

JA

JA

JA

JA

JA

sobota, 12 czerwca 2010

Przewodnik "Lizbona i Środkowa Portugalia"

Witam Wszystkich,

minął rok czasu, od kiedy rozpocząłem pracę nad przewodnikiem omawiającym Lizbonę i jej najbliższą okolicę dla wydawnictwa ExpressMap.
Od kilku dni efekt mojej pracy można już zobaczyć i kupić w Empiku...






















Do przewodnika dołączony jest także pierwszy, wydany w Polsce singiel portugalskiego muzyka Beto Betuka. Na nim m.in. kompozycja jego autorstwa "Niema", którą zaśpiewała i słowa do niej skomponowała Anna Maria Jopek.