piątek, 18 czerwca 2010

Muzyczna Lizbona


Mesa de Frades

Czwartek, godzina czwarta nad ranem. Ściśnięty pomiędzy stałymi bywalcami, podobnie jak i oni znajdujący się w stanie najwyższej szczęśliwości. Spowodowała to nie tylko wypita zawartość teraz już pustych szklanek po winie i piwie. O tej godzinie już nikt się nie bawi w zbędną elegancję. Cała uwaga niewielkiej widowni skupiona jest na gwieździe wieczoru, czy raczej już poranka. Jest nim Pedro Moutinho, śpiewak fado, brat jednego z najsłynniejszych współczesnych fadystów- Camané.



W miejscu takim jak to, nawet najwięksi sceptycy, próbujący jedynie „odfajkować” jedną ze sztandarowych atrakcji Lizbony, ulegają czarowi tego miejsca i gatunku muzycznego.
Fado ma w sobie siłę, która sączy się powoli, w przeciwieństwie jednak do wlanych w siebie trunków, nie wyparowuje następnego dnia, tylko pozostaje w nas na zawsze.

Nie trzeba nawet rozumieć słów. Fadysta przekazuje sens piosenki i zawarty w niej ładunek emocjonalny całym sobą- modulacją głosu, gestem, skupieniem z jakim ją wykonuje.

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nikt nie przypuszczał, iż zjawisko które się narodziło w zaułkach Alfamy, ubogiej dzielnicy Lizbony, będzie znane i kochane przez tak wielu ludzi na całym świecie.



Na historię tego miasta i również fado, składały się różne narodowości. Do wielokulturowego tygla swoje ingrediencje dorzucili i Maurowie i potomkowie niewolników z Brazylii i Zielonego Przylądka. Swój udział w powstaniu tego gatunku muzycznego mieli również podróżnicy-odkrywcy nowych ziem czy rybacy wypływający w długie rejsy.
Saudade, czyli tęsknota- za utraconym imperium, minionymi czasami świetności Portugalii ale także za rodziną, ukochaną pozostawioną na lądzie- stanowi podstawowy i obowiązkowy „składnik” każdego fado.

Pikanterii, charakterystycznej szorstkości i zadziorności dodała temu gatunkowi muzycznemu atmosfera XIX wiecznej Alfamy. Tu się biło, piło i kłóciło, kochało i zdradzało. Przykładem może być słynny romans alfamskiej kurtyzany i pierwszej znanej śpiewaczki fado Marii Severy ze spokrewnionym z królewską rodziną, hrabią Vimioso. To właśnie oprócz saudade o tych najprostszych uczuciach opowiada się, czy raczej wyśpiewuje się w fado.

Przypomniałem sobie o tych faktach słuchając niesamowitych interpretacji Pedra Moutinho w równie niezwykłym miejscu. Właściciel restauracji fado „Mesa de Frades” powiedział mi, że urządzona ona jest w byłej kaplicy domu, który podarował dla swojej „pani de Pompadour” jeden z portugalskich królów... To niewielkie pomieszczenie wyłożone jest po sam sufit XVIII- wiecznymi ceramicznymi płytkami, zwanymi azulejos. tworzącymi religijne obrazy. Sama restauracja jest z zewnątrz łatwa do przeoczenia- budynek, który do niej przylega wygląda niczym ruina. W nocy jednak przeistacza się w magiczne miejsce, jedno z wielu jakie spotkać możemy tylko tu, na lizbońskiej Alfamie...


Królową fado, świętością dla każdego bez mała Portugalczyka jest niewątpliwie Amalia Rodrigues. To właśnie ona, dzięki niezwykłemu głosowi, swojej charyźmie i zdolnościom interpretatorskim, podniosła fado z lokalnej atrakcji dla ludu do wyżyn paryskiej Olimpii. Wielokrotnie występowała na tej legendarnej już scenie, gdzie z ogromnym powodzeniem wykonywała mistrzowsko opracowane kompozycje, w tym również jedną napisaną dla niej specjalnie przez Charlesa Aznavoura.


Amalia Rodrigues, Canção Do Mar

Dzięki swojemu kunsztowi wokalnemu sama przeszła też daleką drogę. Od ubogiej sprzedawczyni owoców aż do, jak ją nazywano, „Królowej Fado”.
O rozmiarze jej popularności zaświadczyć może też to, co się stało po jej śmierci. Nie wiem czy kiedykolwiek zdarzyło się, aby władze państwowe zarządziły 3 dniową żałobę narodową po śmierci jakiegoś innego artysty...Mówimy tutaj nie o odległej przeszłości, lecz o roku 1999!


Amalia Rodrogues przetarła szlaki dla następnego pokolenia artystów fado. Światową sławę zyskała sobie Mariza. Wykonuje zarówno stare przeboje, jak również te, napisane specjalnie dla niej przez najlepszych współczesnych kompozytorów portugalskich, takich jak Zeca Afonso czy Paulo de Carvalho.
Także i w Polsce, w ogromnej mierze dzięki kultowej audycji „Siesta” Marcina Kydryńskiego, Mariza przybliża nam nie tylko samą instytucję fado, ale także popularyzuje do niedawna prawie że nieznaną w Polsce Portugalię.
Inną cenioną, niestety praktycznie nieznaną w naszym kraju divą portugalskiej piosenki jest Dulce Pontes. W kręgu jej zainteresowań leży nie tylko samo fado. To poniekąd taka portugalska Mira Ziemińska-Sygietyńska. Podobnie jak ona, Dulce zbiera stare, niejednokrotnie zupełnie już zapomniane portugalskie kompozycje, ukryte na głębokiej prowincji. W jej opracowaniach te proste wiejskie piosenki zamieniają się w małe muzyczne arcydziełka.

Zdolności interpretatorskie i 4 oktawowy głos Dulce Pontes docenili również m.in. Ennio Morricone, z którego kompozycjami Dulce nagrała płytę „Focus” oraz Andrea Boccelli z którym zaśpiewała wspólnie piosenkę „O mare e tu”.



Dulce Pontes i Andrea Boccelli, "O mare e tu"





Dla porównania piosenka Canção Do Mar, tym razem w wykonaniu Dulce Pontes


Pamiętam koncert promujący jej ostatnią płytę „O Coração Tem Três Portas” i dreszcz emocji, jaki poczułem po wykonanej kompozycji „Folclore”. To jakby historia Portugalii w muzycznej pigułce. Czego tu nie ma... celtyckie i arabskie rytmy, odgłosy pompatycznej procesji ku czci patrona Lizbony- św. Antoniego, czy tajemnice klasztoru templariuszy w Tomar, w którym utwór ten został zresztą nagrany.




"Júlia Galdéria "-Dulce Pontes


Fado na Alfmie jest wszechobecne. Zapewne wszyscy miłośnicy tego gatunku muzycznego pamiętają film Wima Wendersa „Lisbon story”.
Parę lat temu poszukując ciekawego hotelu dla znajomych przyjeżdżających do Lizbony, trafiłem do położonego w samym sercu Alfamy, kilkadziesiąt metrów od górującego na miastem zamku św. Jerzego, „Palacio Belmonte”. Nie wiedziałem wtedy o tym miejscu zbyt wiele.

Duże, czerwone i zamknięte na głucho drzwi i niczym nie wyróżniająca się elewacja, nie zapowiadały jakiś szczególnych atrakcji. Moje zdumienie rosło jednak wraz z zagłębianiem się w hotelowe zakamarki i poznawaniem historii tego niezwykłego miejsca. Pałac powstał w XV w na rzymskich ruinach, jednak to co wywołało moje największe zaciekawienie, to fakt, iż właśnie tutaj kręcono część ze scen wspomnianej już „Lisbon story”.

Z pewnością nie rozpoznalibyśmy w obecnym hotelu wnętrz zapamiętanych z filmu. Mieści się tu teraz jeden z najoryginalniejszych lizbońskich, pieczołowicie odrestaurowanych hoteli. Na szczęście niesamowity klimat nie ulotnił się wraz z nadejściem nowych właścicieli. Wciąż czuje się tu ducha Alfamy. Te same stare, skrzypiące podłogi, przepiękne sale z błękitnymi azulejos na ścianach, zapierające dech w piersiach widoki z kilku tarasów na rozpościerającą się u naszych stóp Lizbonę.
Zapewne ten sam widok podziwiał kilkaset lat wcześniej Vasco da Gama, podejmowany tutaj w glorii wielkiego odkrywcy przez portugalskiego króla Manuela I.

Film „Lisbon story” a więc również i Palacio Belmonte związane jest nierozerwalnie z kompozycjami stworzoną przez Madradeus. Muzyka tego zespołu i niesamowity głos Teresy Salgueiro był niewątpliwie pierwszą jaskółką, która w wielu z nas obudziła zainteresowanie tym leżącym na skraju Europy krajem.


W każdą środę, kilkaset metrów od lizbońskiej katedry, w klubie „Lusitano” mają miejsce terapeutyczne nieomal spotkania muzyczne- chorinho. W dosłownym znaczeniu oznacza to mały płacz.
Trudno jednak o bardziej mylną nazwę. Chorinho nie ma nic wspólnego z sentymentalnym fado, wręcz przeciwnie, juz po pierwszych taktach porywa wszystkich do tańca.

Ta mieszanka różnych gatunków muzycznych powstała w XIX wieku w Brazylii. To jakby brazylijska odmiana jazzu nowoorleańskiego, wzbogaconego gorącymi latynoskimi rytmami z pobrzmiewającym momentami walcem, mazurkiem i innymi tańcami rodem z XIX wiecznej Europy.
Wydawałoby się, że to dość wybuchowe połączenie tak różnych przecież stylów i gatunków. Tak jest w istocie a widać to głównie na parkiecie, dokąd po wypiciu brazylijskiego drinka caipirinhii, wyruszają zgodnie wszyscy uczestnicy tego niezwykłego spotkania.


Może i ciemno, ale nastrój jest...

Niewątpliwie zaletą chorinho jest swobodne podejście tancerzy do samej techniki tańca. Czy będą to mistrzowie gorącej salsy, ściągający wzrok pozostałych kunsztem swoich umiejętności tanecznych, czy ci którym natura poskąpiła zmysłu rytmu, wszyscy bawią się równie dobrze. Tutaj liczy się alma czyli dusza, nastrój chwili...

Muzycy z lizbońskiego zespołu „Roda do choro” są mistrzami swoich instrumentów. Rytm całości nadaje małe tamburyno pospołu z dźwiękami cavaquinho- rodzaj małej mandoliny. Całości dopełnia gitara, klarnet oraz akordeon. Nierzadko zdarza się, że tańczący i rozbawiony tłum podejmuje melodię i rozpoczyna śpiewać znane sobie słowa popularnych przebojów.

Jeszcze do niedawna moi goście z Polski często zaskakiwani byli tym, iż po pojawieniu się nas na sali jeden z muzyków, Mucio Sa, gra na swoim malym cavaquinho kilka pierwszych taktów naszego hymnu narodowego... Ten rodowity Brazylijczyk ma wielu przyjaciół Polaków mieszkających w Lizbonie. Odwiedził już nasz kraj, zakochał się w Polsce, a zwłaszcza w naszych pięknych rodaczkach. Wyraża tą miłość na swój sposób, grając zawsze kilka taktów Mazurka Dąbrowskiego na powitanie swoich polskich przyjaciół...
Obecnie zgłębia tajniki muzyki jazzowej.


Próbka twórczości Mucio


To, iż rytmy z kręgu szeroko pojętej kultury portugalskiej są popularne w Polsce, nie trzeba nikogo przekonywać. Świadczą o tym choćby udane duety: Kayah i Doroty Miśkiewicz z Cezaria Evora, Teresy Salgueiro ze Zbigniewem Preisnerem.


Cesária Évora & Dorota Miśkiewicz - Um Pincelada



Cesaria Evora feat. Kayah "Embarcacao"

Ostatnim przykładem takiej współpracy jest muzyczny duet Anny Marii Jopek z Beto Betukiem.
W tym ostatnim przypadku w spotkaniu pomógł ... portal Myspace. Dzięki niemu poznałem Beto i zachęciłem do kontaktu z Marcinem Kydryńskim i uwielbianą przez niego Anną Marią Jopek.

Muzyka, którą tworzy Beto Betuk to kwintesencja wszystkiego co najciekawsze w muzyce portugalskiej, brazylijskiej i kabowerdyjskiej. Kiedy dodamy do tego niezwykły głos Anny Marii Jopek, powstaje coś tak interesującego jak kompozycja „Niema” ( Niema with Anna Maria Jopek by Beto Betuk ), umieszczona na składance „Siesta IV”.


Anna Maria Jopek & Beto Betuk ; inne zdjęcia z koncertu Lisbon Stories


Tytuł piosenki bynajmniej nie jest napisany z błędem. Stanowi zabawny przykład na uniwersalność muzyki. Po wysłuchaniu pierwszej wersji skomponowanej przez siebie piosenki, do której słowa napisała i zaśpiewała Anna Maria Jopek, Beto postanowił nadać jej tytuł. Najczęściej powtarzającym się w tekście słowem było „nie ma”. Zapisał je jednak tak, jak usłyszał- razem... i tak już pozostało.
Szykuje się już dalszy ciąg tego niezwykłego muzycznego duetu. Fani obu artystów czekają na efekty tej specyficznej polsko-portugalskiej wymiany kulturalnej.
Mimo iż nasze dwa kraje leżą na przeciwległych krańcach Europy a nasze charaktery różnią się dość znacznie od siebie, na niwie muzycznej niewątpliwie zawarliśmy już pakt o wzajemnej współpracy i wspólnym muzykowaniu...

4 komentarze:

  1. Januszu, szkoda, że nie wspomniałeś o naszej płycie "Lisboa Avenue", prawdopodobnie pierwszej polsko-portugalskiej płycie w historii (a na pewno jednej z), i w dodatku prawdopodobnie pierwszej polskiej płycie, na której pojawia się guitarra portuguesa :-( Naszej, czyli grupy STILO:
    http://myspace.com/stilospace

    Poza tym pominąłeś też interesujący polsko-portugalski band Pensao Listopad.

    OdpowiedzUsuń
  2. Macie rację, postaram się uzupełnić tą informację.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny blog! Słowa uznania za szeroką charakterystykę muzycznej sceny Lizbony. Rzeczywiście nawet jeden wieczór spędzony w Mesa de Frades potrafi odcisnąć się w pamięci tak głęboko, że wciąż chce się tam wracać, i to jak najszybciej, już...

    OdpowiedzUsuń
  4. Cesaria Evora jest cudowna, mogę jej słuchać godzinami, ostatnio kupiłam jej płytę z najlepszymi duetami - rewelacja! I muszę przyznać, ze poczułam sie zaskoczona - PEDRO MOUTINHO!!!! Jestem jego wielką fanką. Rozmawiając ze znajomymi w Portugalii zauważyłam, że mało kto go zna. Z moich polskich znajomych lubiących Portugalię czy fado - nikt o nim nie słyszał. Uwielbiam jego głos, chyba bardziej niż sławniejszego brata.

    OdpowiedzUsuń