Chorinho na razie pozostaje w Polsce gatunkiem muzycznym w zasadzie wciąż jeszcze nieznanym. Na swój malarski warsztat wzięła go Agnieszka Przełomiec, prezentując jakiś czas temu w Cafe Młynek w Olsztynie, obrazy przedstawiające członków zespołu Roda de Choro de Lisboa.
Zapraszam do odwiedzenia wirtualnej mini-wystawy Agnieszki na Luzomanii, jak również i do przeczytania tekstu Jej autorstwa, poświęconego pierwszemu spotkaniu z Lizboną by night ... Może kiedyś da się namówić do opisania swoich spotkań z chorinho. Na razie polecam mój krótki tekst na ten temat, do przeczytania
tutaj.
|
Autorka prac, Agnieszka Przełomiec na wernisażu swojej wystawy w galerii "Młynek" w Olsztynie | |
|
|
Odkrywanie Lizbony
(tekst: Agnieszka Przełomiec)
" Za dwa dni przyjeżdża mój syn Michał. Chcę mu pokazać Lizbonę, ale nie od strony turysty, tylko mieszkańca. Wypytuję znajomych o odpowiedniego przewodnika. Zadzwoń do Mariolki, ona z tutejszych Polaków zna Lizbonę najlepiej. Tak też i robię. Rozmawiamy jakbyśmy znały się co najmniej od 10ciu lat.
Dwa dni później siedzimy z Michałem w kolejce podmiejskiej, umówiliśmy się na 21.30, ale spóźniamy się o pół godziny. O tej porze na stacji Cais do Sodre jest dosyć tłoczno, mimo to bez trudu rozpoznajemy uśmiechniętą buzię Mariolki, witamy się serdecznie i ustalamy plan dzisiejszego wieczoru. Idziemy do Alfamy, najpierw w zaprzyjaźnionej restauracyjce posłuchamy fado, a potem odwiedzimy Tejo Bar.
Jest to miejsce gdzie zbierają się artyści, studenci z całego świata i przyjaciele artystów i studentów. Właściciele Tejo Baru to para Brazylijczyków, ona jest malarką, on pisarzem, w barze pojawiają się na zmianę. Cała zabawa rozpoczyna się ok. godz. 23.00 i często kończy nad ranem. Ze stacji to spory kawał drogi, ale kto by chciał jechać autobusem.
Po jakichś 20 minutach dochodzimy do Museu do Fado, stamtąd kawałek w lewo i jesteśmy na początku Alfamy. Teraz krętymi uliczkami trochę w górę, trochę prosto i oczom naszym ukazują się całkiem spore wrota. Prawie nie zauważamy staruszka wyłaniającego się z ciemności. Mariolka pyta o coś po portugalsku, a on coś po portugalsku odpowiada. Oboje z Michałem kiwamy głowami i uśmiechamy się ze zrozumieniem. Okazuje się,że fado zaczyna się o 23, mamy więc trochę czasu żeby się powłóczyć.
Po usłyszeniu dokładniejszej historii Tejo Bar, wracamy na miejsce i wygodnie rozsiadamy się przy stole. Po pewnym czasie kelner przynosi butelkę czerwonego wina i talerz z miejscowymi serami. Obok nas siedzi dwóch gitarzystów strojących gitary. Jeden z nich zaskakuje mnie swoją urodą. Jest dosyć wysoki jak na Portugalczyka,ma jasną skórę i zielone oczy. Po krótkiej rozmowie okazuje się że z pochodzenia jest Łotyszem o imieniu Edwardas, a jego dziadek wyemigrował do Portugalii w czasie II Wojny Światowej.
Nagle światło przycicha i chłopak, który przed chwilą podawał do stołu zaczyna śpiewać fado. Milkniemy i choć nie rozumiemy portugalskiego, wiemy o czym śpiewa,
bo fado to pieśń o tęsknocie. Tęsknocie do szczęścia, miłości, do bogactwa, do ukochanej i do ojczyzny. Kontem oka zauważam wychodzącą z kuchni kucharkę, która ściąga fartuch, zarzuca na ramiona szal i teraz ona jest królową fado, głos już nie młody, trochę zachrypnięty ale jakże przejmujący. Może to ona stojąc nad brzegiem Tagu wypatrywała wracającego z połowów ukochanego, a może jako młoda dziewczyna pracowała w porcie niekoniecznie jako pomoc kuchenna...Kończąc kolejną pieśń podchodzi do naszego stołu. Michał całuje ją w rękę,a ona z rozbawieniem czochra go po głowie.
Już prawie dwunasta, zbieramy się z ociąganiem i żegnamy z fadistami, dziękując za wspaniały występ. Gdy docieramy do Tejo Bar, jest tam już kilka osób. Mariolka każe nam zajmować najlepsze miejsca, mówiąc że za godzinę nie będzie gdzie włożyć szpilki. Bar powoli zapełnia się przeróżnymi postaciami z całego świata - są tutaj Portugalczycy,Brazylijczycy, Hiszpanie, Niemcy i Bóg jeden wie kto jeszcze. Mariolka wita się z kilkoma osobami, miedzy innymi z Sergio, który nieustannie krąży wokół naszego stołu.
Wreszcie przychodzi długo oczekiwany Mucio, brazylijski przyjaciel Mariolki i zaczyna grać na gitarze. Mucio jest muzykiem, komponuje i prowadzi warsztaty z młodzieżą. W pewnym momencie zwraca się do mnie pytając po polsku...gdzie jest poczta...gdy spoglądam na niego oniemiała, odpowiada śmiejąc się ...czerwony budynek....
Mucio przygrywa Mariolce do piosenki "jestem sobie czyliczanka, mam sukienkę po kolanka". Teraz przyszła kolej na nas, jesteśmy przerażeni, nie wiemy co śpiewać, nerwowo szukamy w pamięci słów jakichś współczesnych polskich piosenek, wreszcie śpiewamy "Tam na górze jawor stoi" i "Wojenko wojenko".
Pomieszczenie jest tak zatłoczone, że ciężko przedostać się do baru, na szczęście obsługuje nas Sergio, który jak się później okazuje, jest tutaj zatrudniony. Michał siedzi obok mnie i rozgrywa partię szachów z jakimś mulatem. Nagle z głębi sali dobywają się dźwięki Mazurka Dąbrowskiego, cała nasza trójka staje na baczność i odśpiewuje hymn z należnym mu szacunkiem i honorem. Sprawcą wątku patriotycznego okazał się Mucio, który z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku położył mi głowę na kolanach, każąc się czochrać po swojej bujnej czuprynie i masować plecy.
Rozglądam się w poszukiwaniu syna, jest pochłonięty rozmową z jakimiś dziewczynami. Nie wytrzymuję i wydostaję się na zewnątrz żeby zadzwonić do przyjaciółki z Polski. Anka, co tu się dzieje, takiej Lizbony nie znałaś! Nagle ktoś wyrywa mi telefon - to Sergio.
Nie zauważyłam jak za mną wychodził, po krótkiej rozmowie z Anką oddaje mi komórkę. Słyszę rozbawiony głos przyjaciółki, ten facet mówi wszystkimi językami świata ale zrozumiałam, że Cię kocha. Teraz Sergio nie odstępuje mnie na krok, wracamy do środka, gdzie Mane (właściciel) rozdaje wszystkim kartki ze słowami piosenki Lili Marlen. Ja wybieram w języku rosyjskim, ktoś inny bierze hiszpański ,jeszcze ktoś francuski i tak zaczyna się wspólne śpiewanie. Potem Mane czyta wiersze jakiegoś brazylijskiego poety.
Za oknem jest już jasno, powoli zbieramy się do wyjścia,za pół godziny wyrusza pierwsza kolejka podmiejska. Próba sprzedania mnie przez Michała za 100 wielbłądów nie powiodła się, mimo to Sergio odprowadza nas na dworzec. Zmęczeni i szczęśliwi padamy na siedzenia, nie rozmawiamy, nie musimy, uśmiechamy się tylko do siebie. Zaraz będzie przystanek Mariolki, my wysiadamy na końcu."