Karmelici- historia Portugalii w pigułce, czyli o rycerzu, który został świętym.
Zwiedzając Lizbonę, trudno nie zauważyć górujących nad nią malowniczych ruin kościoła karmelitańskiego. Ten niegdyś podobno najpiękniejszy i najbogatszy kościół Lizbony, zburzony został, podobnie jak większość miasta, przez trzęsienie ziemi w 1755 r.
W odróżnieniu od innych budowli, nie został jednak odbudowany. Na jego miejscu nie postawiono także innych zabudowań. Postanowiono, iż ruiny pozostaną widocznym świadectwem największej tragedii w dziejach tego miasta.
Historia tego miejsca związana jest nierozerwalnie z osobą jego fundatora, Nuno Álvares Pereiry.
Był on jednym z przyjaciół przyszłego króla, Jana Dobrego, któremu pomógł w dojściu do tronu. Klasztor i kościół karmelitów został zbudowany w podzięce za wygraną bitwę pod Aljubarrotą (1385 r.), w której to połączone siły portugalsko - angielskie rozbiły wojska Kastylijczyków, roszczące sobie pretensje do portugalskiego tronu.
Król Jan był założycielem nowej dynastii Avis, panującej w Portugalii przez następne 200 lat. Jego wierny sługa Nuno, kilkanaście ostatnich lat swojego życia spędził w ufundowanym przez siebie klasztorze. Wstąpił do zakonu, gdzie znany był jako brat Nuno od Najświętszej Marii. Wyróżniał się podobno bogobojnym życiem, pomagając biednym, chorym a zwłaszcza dzieciom. W roku 2009 został nawet kanonizowany.
Zanim poświęcił się jednak służbie bożej, zdążył spłodzić córkę, której jeden z potomków został założycielem ostatniej portugalskiej dynastii królewskiej, Braganza...
Hiszpański zabójca na lizbońskim Akwedukcie
Niewątpliwie jedna z solidniejszych budowli w Lizbonie. Przetrwała nawet potworne trzęsienie ziemi w 1755 r. Ma 18 km długości, 109 łuków, z czego 35 wysokich na 65 m i szerokich na 28 m.
Lizboński akwedukt dostarczał wodę Lizbonie nieprzerwanie od 1748 do 1967 r. Jako budowla o największych kamiennych łukach, znalazł nawet swoje miejsce w Księdze Rekordów Guinessa.
Z Akweduktem związana jest również mroczna historia, nadająca się na kolejny odcinek przygód Sherlocka Holmesa. Akwedukt od zawsze wykorzystywany był również jako ciąg spacerowy. W XVIII w dwór królewski przemieszczał się tędy z pałacu w Queluz do pałacu w Mafrze. Również mieszkańcy Lizbony skracali sobie drogę, wybierając przejście prostym „traktem akweduktowym”, zamiast wdrapywać się na kolejne lizbońskie wzgórza.
W pierwszej połowie XIX w. Nastąpiła jednak dziwna eskalacja zgonów w pobliżu Akweduktu. Początkowo składano ją na karb samobójców, szukających efektownego miejsca na rozstanie się z życiem. Kiedy jednak w roku 1837 odnotowano 37 takich przypadków, policja wzięła się ostro do roboty i odkryła, iż powodem tych masowych śmierci jest morderca – rabuś.
Mieszkający w Lizbonie Hiszpan, Diogo Alves, wszedł w posiadanie kluczy, którymi na noc zamykano przejście przez Akwedukt. Rabował przechodniów a ich ciała zrzucał z najwyższych łuków Akweduktu, pozorując samobójstwo.
Został on w roku 1841 pojmany, osądzony i stracony. Odciętą głowę naukowcy zabrali celem badań medycznych, mających wyjaśnić przyczynę popełnienia przez Hiszpana takiej ilości zbrodni. Podobno do dziś, zakonserwowana w formalinie, znajduje się w zbiorach Muzeum Medycyny w Lizbonie..
Warto obejrzeć - reportaże o lizbońskim akwedukcie i systemie podziemnych korytarzy wchodzących w skład dawnych miejskich wodociągów (w j. portugalskim, jednak obrazy mówią same za siebie)
Aqueduto das Águas Livres
Reservatorio da Patriarcal
Jedną ze składowych części tego skomplikowanego systemu korytarzy i pomieszczeń jest tzw. Chafariz do Vinho, w którym to obecnie mieści się jedna z najbardziej znanych lizbońskich winotek.
Przeczytajcie, co o niej pisze The New York Times
Lizbońska apokalipsa
1 listopada 1755 roku.
Dzień był słoneczny, bez chmur na niebie. Wszędzie zapalano świece i oliwne kaganki, jak zwykle czcząc w ten sposób dzień Wszystkich Świętych. Kościoły pękały w szwach- wszak rozpoczynał się się 40 dniowy okres odpustów.
O 9.40 następuje pierwszy potężny wstrząs, zaraz po nim przychodzi kilka następny, równie silnych. Domy zaczynają się zapadać a w centrum Lizbony powstają w ziemi rozstępy szerokie nawet do 5 m.
W sumie trzęsienie trwało około 8 i pół minuty, powodując niewyobrażalną katastrofę. Lizbona leży w gruzach, a miasto ogarnia inny żywioł- ogień. W kilka sekund ruiny- w dużej mierze również drewniane, zostały pochłonięte przez morze ognia z topiącego się wosku, wypływającego z setek lizbońskich kościołów. Niebo spowite było gęstymi oparami dymu i siarki. W kościołach w ciągu kilku zaledwie minut zginęło bądź zostało uwięzionych tysiące modlących się ludzi.
Ci którzy przeżyli, kierowali się w stronę największego placu Lizbony, położonego przy rzece. Niestety tego dnia wszystkie żywioły sprzysięgły się przeciwko Lizbończykom... Wody Tagu zaczęły się w pierwszej chwili cofać, aby za moment powrócić w formie tsunami. Fala o wysokości 20 metrów wtargnęła na 250m w głąb miasta niszcząc to, czego nie zburzyło trzęsienie i nie strawił ogień.
Jedynym pasującym słowem do tego co się wtedy działo jest apokalipsa.
W tym tragicznym dniu zginęło około 90 tysięcy ludzi, zniszczeniu uległa większa część Lizbony.
Ogień trawił miasto przez prawie 6 dni i nocy a dym widoczny był nawet w odległym o 60 km mieście Santarem. Świadkowie pisali iż ulicami spływały w kierunku Tagu rzeki... złota, topiącego się ze zdobień kościołów i pałaców.
Ogrom nieszczęścia wywoływał u ludzi eksplozję złych emocji, niejednokrotnie tłumionych przez całe życie. Słudzy i niewolnicy rabowali i zabijali swoich panów. Bandy złoczyńców i zabójców, zbiegów z więzień, plądrowały zrujnowane domostwa i terroryzowały tych którzy przeżyli katastrofę.
Lizbonę, jaką widzimy obecnie, zawdzięczamy w zasadzie w całości wizji królewskiego kanclerza, markiza de Pombal. Zapewne z dumą patrzy na „swoje miasto” z ogromnego pomnika, jaki został ustawiony na rondzie, noszącym oczywiście jego imię.
Święty Antoni Padewski czy Lizboński...?
Do kogo wzdychamy, kiedy zgubimy jakiś przedmiot, bądź kiedy zaginie ktoś z naszych bliskich..? Oczywiście do św. Antoniego! Padewskiego naturalnie. Wbrew pozorom, nie pochodzi on jednak z włoskiego miasta Padwy. Fernando Martim de Bulhões e Taveira Azevedo, jak można przypuszczać po przydługawym nazwisku, pochodził z szacownej ale ... portugalskiej rodziny.
W roku 1219 został kapłanem a dzięki spotkaniu ze św. Franciszkiem i swoim zdolnościom oratorskim, został mianowany głównym kaznodzieją zakonu franciszkańskiego. Cieszący się już za życia sławą świętego, po swojej śmierci został błyskawicznie kanonizowany. Ówczesny papież potrzebował na to zaledwie...jednego roku!
Pomimo iż oficjalnym patronem Lizbony jest św. Wincenty, to jednak w rzeczywistości św. Antoni na stałe zagościł w sercach Lizbończyków. Dają temu wyraz w największym lizbońskim święcie, mającym miejsce raz w roku, 12 czerwca. W noc z 12 na 13 czerwca Lizbona nie śpi. Wszyscy wychodzą na ulice i bawią się do białego rana.
Pieprzowy klasztor za 5%
13 grudnia 2007 w krużgankach klasztoru w Belém, oświetlonych jak zwykle przez przepiękne słońce, podpisany został akt kładący podwaliny pod zwierającą swoje szyki Unię Europejską.
510 lat wcześniej w leżącej nieopodal kapliczce modlił się wyruszający w podróż swego życia Vasco da Gama. Wrócił z niej opromieniony sławą człowieka, który jako pierwszy opłynął Afrykę, odnajdując morską drogę do Indii. Czyn ten przyczynił się do szybkiego rozwoju portugalskich kolonii i co za tym idzie, do bogactwa napływającego szerokim strumieniem do Portugalii.
Jego niebagatelną częścią były przychody z handlu towarem wydającym się dzisiaj rzeczą dość banalną- do kupienia w każdym sklepie spożywczym...
Chodzi oczywiście o przyprawy- pieprze, goździki, cynamon. To właśnie dzięki 5 % podatkowi nałożonemu przez ówczesnego króla, Manuela I, w dużej mierze sfinansowano ten absolutnie unikalny w skali europejskiej zabytek. Przez kilkadziesiąt lat, owe pięć procent, będące równowartością 70 kg złota, nieprzerwanie zasilało kasę budowy klasztoru zakonu Hieronimitów i jednocześnie panteonu królewskiego rodu Avis.
We jego wnętrzach, tuż obok narodowego wieszcza Portugalii Luísa de Camões, ustawiony został również imponujący pomnik wielkiego podróżnika, Vasco da Gamy.
Wirtualna wizyta w Klasztorze (zachęcam do oglądnięcia, naprawdę robi wrażenie)
no pieknie piszesz. bede tu zagladal zeby byc troche blizej tego wspanialego kraju i najpiekniejszego miasta, Lizbony.
OdpowiedzUsuńPiękne opowieści, niektóre oczywiście m znane, niektóre nie. Ale trzęsienie ziemi z 1755 r. opisałeś bardz obrazowo!
OdpowiedzUsuńA kościół karmelitów to miejsce, które naprawdę oddziaływuje na wyobraźnię!
Artur: niestety ostatnio jakby trochę mniej czasu na pisanie jest, ale będę się starać...
OdpowiedzUsuńEwa: ruiny karmelitańskiego kościoła są naprawdę niesamowite, zwłaszcza wieczorem- są przepięknie oświetlone... w czasie letnim to idealne miejsce na koncerty!
Fajnie że przypomniałeś że Antoni był z Lizbony a nie z Padwy, bo prawie nikt tego nie wie z racji ze w przydomku jest że z Padwy miał pochodzić. A jeśli chodzi o bogactwa płynące do Portugalii to one jeszcze szybciej z niej odpływały do innych krajów Europy, w tym też do Polski ;) ale to inna sprawa.
OdpowiedzUsuńCiekawa historia z tym Hiszpanem niecnym. Czytałem gdzieś że na początku 20 w. był na akwedukt zakaz wstępu nawet i tylko za specjalnym pozwoleniem tam sie wchodziło, a to właśnie przez to że samobójcy upodobali sobie to miejsce.
Pozdrawiam i oby częściej jakieś wpisy :)